Piszę tego posta publicznie, aczkolwiek miałem odpisać i Sebastianowi i Przemkowi i Edkowi i Jurkowi, z którymi jestem tylko w kontakcie albo telefonicznym albo listowuym na zasadzie prywatnej korespondencji. Całkiem możliwe, że jest więcej osób zainteresowanych tą tematyką, ale nie chcą włączać się do dyskusji na forum, czując się (bardzo często niesłusznie) mało kompetentnymi albo obawiając się słów krytyki. Przecież w końcu rozpoczęliśmy tę dyskusję właśnie po to, aby coś skrytykować, coś poprawić, coś ulepszyć, coś wyeliminować. Na pewno wiele słów krytyki, która tu padła okazały się bezpodstawna i niepotrzebna. Szczególne chyba postrachem tego forum okazał się Paweł Jałoszyński, który sobie bierze daną osobę na "wirtualny dywanik" rozkłada jego teksty na czynniki pierwsze i pastwi się niczym okrutny terminator.
Każdy może prawda krytykować, a mam wrażenie, że dopuszczanie do krytyki panie to nikomu tak nie podoba się... więc dlatego z punktu mając na uwadze, że ewentualna krytyka może być, tak musimy zrobić, żeby tej krytyki nie było, tylko aplauz i zaakceptowanie, tych naszych prawda punktów, które tu stworzymy. hehe. A tak poważnie to niezależnie od wyników przeprowadzonych ew. analiz w poszczególnych przypadkach i sensowności przeprowadzenia restytucji, uważam, że niezalżnie od tego, należy opracować metody hodowli poszczególnych gatunków, wykorzystując do tego lepidopteraria, półamatorskie, amatorskie czy bardziej profesjonalne, wybudowane w ogrodzie, bądź przy jakimś instytucie. Wszelkie spostrzeżenia należy skrzętnie zapisywać, a potem stworzyć coś w rodzaju wielkiej bazy danych w formie choćby publikacji popularno-naukowej. Dla przykładu stworzę coś w rodzaju symulacji takiej sytuacji, w które dowiedziono niewątpliwą konieczność restytuowania danego gatunku i oto są chętni aby coś z tym zrobić, ale nie wiedzą jak, nie mają zielonego pojęcia, bo nie znają bionomii gatunku i jak sprowadzić to do warunków w skali ogrodu i izolowania materiału hodowlanego na powierzchni 20-50? m kwadratowych, tak, aby hodowla przebiegała optymalnie.
Zacznę od swojego pomysłu na tanią, aczkolwiek solidną konstrukcję, której żadna emma nie ruszy. Jak wspomniałem, kupiłem na składzie złomu 6 rur stalowych o długości 4,5 metra, o przekroju może 8-10cm? W każdym składzie złomu można takie rury z odzysku kupić za pieniądze znacznie mniejsze, niż w normalnej cenie. Zapłaciłem za to 160 zł. Ich stan jest całkiem extra i wystarczy tylko to oskrobać i zamalować minią. Takie coś wkopię w ogrodzie w doły o głębokości 80-100cm, obłoże kamieniami i zaleję betonem, wyznaczając wcześniej powierzchnię lepidopterarium, akurat w moim przypadku o powierzchni jakieś 12mx3,5m i wysokości 3,5 m. Wzdłuż linii połączeń poszczególnych słupów chcę poprowadzić niewielki murek betonowy tak, aby wokół stworzyć opaskę betonową łączącą całość wokół. Przy końcach każdej rury na samej górze, przewiercę otwory dla zamocowania drewnianych, zaimpregnowanych przed wilgocią belek. Zamocowanie to prosta sprawa. Można kupić w PSB takie blaszki z otworkami łączące elementy w jaki się chce sposób. Na to zakładam uszytą wcześniej w odpowiednim kształcie siatkę tzw. cieniówkę, którą wykorzystuje się do zabezpieczania rusztowań. Ale te siatki są różne. Mnie chodzi o taką dość gęstą, ale jednocześnie z cienkiej żyłki. Siatki te jest odporne na warunki atmosferyczne, mocne jak szlag, tym niemniej i tak będę to ściągał przed zimą. W tej siatce oczywiście trzeba zrobić jakieś wejście, aby można było wchodzić bez problemu, wystarczy zwykłe rozcięcie, zapinane potem klamerkami do suszenia ciuchów. Siatka tak jednak niestety pozwala na przedostanie siędo wnętrza takich stworó jak bleskotka, ale w zasadzie chodzi mi tylko o to, aby stworzyć dla motyli komfortowe warunki dla możliwości swobodnego kopulowania, do czego motyle dzienne szczególnie są z reguły bardzo oporne, jeśli mają jakąś niewielką powierzchnię. Potem kiedy taki motylek, a jest to zapłodniona samica - lata sobie i składa jaja, choćby pojedynczo, bo taka jego natura, to mamy znacznie większe możliwości odnajdywania tych jaj, na powierzchni tak małej , jak nasze lepidopterarium. Wtedy to zbieramy te jaja, albo potem nawet gąsienice i wkładamy w tym samym lepidopterarium do mniejszych izolatorów na gałęzie (wtedy w postaci zwykłych worków z flizeliny zawiązywanych tylko, tak aby nie dopuścić do przedostania się tam mrówek, albo rośliny zielne, na które to zwykle zakładam plastikowe wiaderka z obciętym dnem, wbijane delikatnie w ziemię, którą uprzednio zmiękczam wodą.
Na wierzch tego wiaderka zakładam kawałek flizeliny, której za 5 zł można kupić około 20 m kw. i zakładam na to zwykła gumę od "tzw od majtek". Aby członkowie rodziny nie musieli przytrzymywać potem swoje pantalony ściskając w dłoni, lepiej kupić od razu ze 20 metrów takiej gumy w pasmanterii. Grosze.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że od razu niektórym przychodzi do głowy inna opcja. Mianowicie, że lepidopterarium to, powinno spełniać rolę niemalże sterylnego pomieszczenia dla hodowli bez tych worków i wiaderek. Ale w praktyce wygląda to tak, że mrówy i inne wredne pająki, i tak dobiorą się do części tego naszego materiału. A sama ta nasza "mikropopulacja namiotowa" zwyczajnie się rozejdzie i pochowa po jakichś zakamarkach. Na tak dużej powierzchni naprawdę zrobi to skutecznie, tak że aby móc potem coś obserwować będziemy musieli tego trochę poszukać. Można nawet część materiału wypuścić poza worek wielkości reklamówki, aby móc obserwować jak to się zachowuje "w naturze", a część trzymać właśnie w takich mniejszych workach, aby mieć ciągle dostęp do materiału powiedzmy do zdjęć, bez dłuższego szukania.
To, co będziemy hodować to zależy tylko od nas samych. Nie będę wspominał o gatunkach znajdujących się pod ochroną i jak należy do tego podejść, bo to już było.
Ale, dajmy na to jest grupa ludzi, która hoduje i zakładamy sobie, że nie ma opracowanej bionomii tego i tego gatunku. Ja dam przykład gatunku, który hodowałem w chwili kiedy jeszcze nie był pod ochroną i nawet Jacek Kurzawa opublikował mi wyniki tej hodowli niegdyś w "Biuletynie entomologicznym". Najlepiej będzie to przedstawić na jakimś konkretnym przykładzie, więc będzie to przykład z przeszłości. Powiedzmy, że nie znamy metod skutecznej hodowli przeplatki maturny, które to metody okażą sie w przyszłości bardzo pomocne, bo w środowisku w którym żyły nie nastąpiły akurat "żadne naturalne procesy", a tylko jakiś baran powycinał wszystkie młode jesiony, które rosły wzdłuż leśnych dróg na stanowisku, w którym jeszcze jako tak żyją. A powycinał je w okresie, kiedy młode gąsienice sobie spokojnie żerowały i teraz szlag je wszystkie trafił, udało się natomiast odnaleźć szczątkowe dwa gniazdka na miejscu, gdzie piła tego sympatycznego pana nie dotarła.
W ogrodzie w obrębie powierzchni lepidopterarium sadzimy młodziutki jesion i to tylko wtedy kiedy nie ma liści oczywiście, więc albo jesienią albo wiosną. Oprócz tego iwę, którą nawet można kupić w formie karłowatej, osikę, ligustr, kalinę, dereń i wiciokrzew suchodrzew (te 3 ostatnie też można kupić w donicach). Do tego obsadzamy ziemię babką lancetowatą i przetacznikiem. Można to robić w okresie, kiedy wegetują, ale ważne jest, aby wykopać z bryłą ziemi. Obsadzamy to na takiej powierzchni, aby zdołała wyżywić naszą "populacyjkę".
Jeśli mamy gąsienice, czy jaja z natury to nie ma problemu, jeśli nie to wpuszczona samica złoży je bez trudu. Jeśli gąsienic jest dużo, muszą mieć dość dużą powierzchnię i dostateczny dostęp do pokarmu, tak, aby nie głodowały. Jeśli są to gąsienice, które zimują jako młode, to musimy prześledzić moment, w którym schodzą wyraźnie w dół tego wielkiego worka założonego na drzewko, zebrać je wszystkie i przenieść do wiaderka z babką lencetowatą i suchymi liśćmi, w których mogą się pochować. Tam spędzą zimę. Wiosną, kiedy zacznie robić się ciepło gąsienice ogałacają te listki babki i wtedy mamy sygnał, że zaczęły żerowanie. Można je przenieść już na wcześnie bardzo wegetujący suchodrzew i zapakować do worka zawiązując go. Potem przekładamy to na ligustr, który bardzo chętnie jedzą i szybko się na nim rozwijają, potem iwa itd itd. Przed momentem przepoczwarczenia się musimy je jakoś porozdzielać, bo zaczną łazić po sobie i się uszkadzać, jeśli będzie ścisk. Poczwarek, nie odrywając od podłoża do którego się przymocowały, przenosimy do naszego luksusowego autka i jedziemy w miejsce, gdzie biedne, zmasakrowane jesiony jako tako odbiły i ukrywamy je w różnych miejscach osłoniętych od promieni słonecznych. Można nawet przypiąć szpilką do gałązki.
W przypadku innych gatunków, takich, które to niechętnie kopulują i składają jaja, mamy ten komfort, że motyle czują się "jak u siebie". To co będziemy chcieli hodować, najczęściej jest wynikiem lokalnych uwarunkowań i potrzeb. Pod te właśnie gatunki obsadzamy grunt w naszym ogrodzie, poznając skład roślin, na których żerują. Potem tylko fotografujemy, filmujemy, notujemy i zbieramy materiał do nowej książki, w której to zawarte będą wszelkie uwagi praktyczne co robić, aby dany gatunek czuł się u nas komfortowo i był odizolowany od wszelkich wrogów naturalnych, jakie ma wymagania, jakie zabiegi muszą mu to zapewnić itd itd. Robimy wielką pracę zbiorową i doganiamy powoli Niemców i resztę Europy
Piszcie.
pzdr JM