Tajlandia 04/05'2013

Opisy, jak się przygotować, relacje ...
Awatar użytkownika
Grzegorz Banasiak
Posty: 4470
Rejestracja: poniedziałek, 2 lutego 2004, 23:27
UTM: DC45
Lokalizacja: Skierniewice
Podziękował(-a): 3 times
Podziękowano: 1 time
Kontakt:

Tajlandia 04/05'2013

Post autor: Grzegorz Banasiak »

Ponieważ części podróżnicze zdominowane są przez opisy owadów, zdjęcia owadów i owadzią tematykę a brak w nich tego co (przynajmniej) mnie interesowało najbardziej w fazie organizacyjnej - czyli aspektów "technicznych" postanowiłem opisać swój wyjazd do Tajlandii mniej "owadziarsko" a bardziej technicznie, momentami żartobliwie.

Mam nadzieję, że nie posypią się gromy i sugestie, żebym opisał to na forum onetu :) jak to już kiedyś bywało. O wyjazdach do Tajlandii wiele już pisano więc pewnych wątków nie chciałbym powtarzać. Nie korzystaliśmy z gotowych ofert biur podróży, samodzielna ogranizacja wyjazdu jest około dwa razy tańsza. Przy ciągle bankrutujących tour-operatorach eliminujemy ryzyko znalezienia się na chodniku z bagażami i mamy pełną swobodę kreowania przebiegu zwiedzania.

Wybierając bilet zdecydowaliśmy, że lepiej zapłacić nieco więcej i nie spędzić na lotniskach kilkunastu godzin. Wybór padł na Lufthansę. Lot Warszawa -> Frankfurt, czekanie na przesiadkę 2:40 i dalej Frankfurt -> Bangkok. W Warszawie poszło wszystko sprawnie. Zdanie bagaży, szybka kontrola... i odlot do Frankfurtu. Na pokładzie kanapeczka z jajkiem, serem zółtym gołda i sosem rukola :). Terminal we Frankfurcie był koszmarnie długi i na złość nasz gate był ostatni. Na monitorze dla zmyłki nasz lot był opisany KualaLumpur-Bangkok. Na wszelki wypadek zapytałem panią czy gate jest właściwy. Okazało się, że samolot leci tranzytem przez Bangkok i potem dalej do Kuala Lumpur.
Lot miał trwać jedenaście godzin, na szczęście odlot 22:55 liczyłem więc, że pokładowe drzemki skrócą nieco koszmar siedzenia na tyłku tak długo. Konsumpcja na pokładzie bardzo przyzwoita, sporo przekąsek, picie bez ograniczeń (kawa, herbata, sok, woda, wino, piwo). Przerwa bezkonsumpcyjna trwała chyba trzy godzinki pomiędzy drugą a piątą (naszego czasu). Dla każdego poduszka i koc, na oparciu fotela monitor i spory wybór filmów, rozrywki, bajek... itp. Czas płynął powoli, wydawało się, że nigdy nie dolecimy. Za oknem Himalaje wyglądały niesamowicie, Afganistan, Indie... Na dwie godziny przed lądowaniem drugi posiłek, coś ala śniadanie. Omlet z pomidorami, bułka, masło, dżem malinowy, kawa, herbata,sok, jogurt. Chwila odpoczynku i obsługa rozdała nam karty wjazdowe, które trzeba było wypełnić i okazać na lotnisku. Karty są dwuczęściowe, jedną część zabierają przy wjeździe, drugą trzeba okazać przy wyjeździe. Nie wolno jej zgubić bo mogą być duże problemy z wydostaniem się potem z Tajlandii.

14:40 (następnego dnia czasu azjatyckiego) przylot do Bangkoku. Jedna kontrola dokumentów, bagaże bez kontroli. Wymiana dolarów na bathy. Okazuje się, że Tajlandia bardziej związana jest ze strefą dolarową niż UE więc przeliczynik dolarowy wychodzi nieco (ale niewiele) lepiej. Wyjście z klimatyzowanego lotniska okazało się kompletnym szokiem termicznym. O tej porze upał jest największy,
trudno mi było nawet określić jaka panowała temperatura - jedno było jednak pewne - upał był dużo większy niż największe upały jakie pamiętam z Polski. W jednym momencie pot zalał ciało i buty. Wpadliśmy na pomysł, żeby może pojechać autobusem do centrum (głupi pomysł) udaliśmy się na przystanek a tam pełno dolepianych karteczek z ostrzeżeniami, żeby nie wsiadać do autobusu bo zmienili trasę, że za kilka przystanków kończy trasę itp. W tej sytuacji złapaliśmy pierwszą z brzegu taksówkę i po krótkich targach jechaliśmy w kierunku hotelu. 450 bathów (około 50zł.) dla trzech osób na trasie ok. 35km. to prawie za darmo. Klimatyzacja pozwoliła nam odpocząć od upału. Taksówkarz niewiele mówił po angielsku ale jakoś udało nam się wytłumaczyć mu gdzie ma jechać. Gdy dojechaliśmy w pobliże Khao San Rd. taksówkarz nie mógł znaleźć hotelu, zatrzymywał się na środku drogi i zagadywał tubylców. W końcu po paru minutach pokazał nam wąską uliczkę (tylko dla pieszych i motorowerów) wywalił na asfalt bagaże i pojechał. Upał o mało nas nie powalił. Uliczka szerokości 1 metra, jeżdżą nią motory i cała zawalona stoiskami z różnym badziewiem. W hotelu wszystkie kobiety z obsługi kwaczą jak kaczki. Transwestyta (on albo ona, trudno było wyczuć) zameldował nas ale okazało się, że nasz pokój
dopiero sprzątają i będzie gotowy za pół godziny. Jakiś gość bez pytania zabrał bagaże i wniósł do tego pokoju zostawiliśmy więc walizy i poszliśmy na dół poczekać. Oczywiście gość skasował 20 batów za wniesienie walizek. Po pół godzinie przyszła jakaś kobieta i powiedziała, że pokój gotowy po czym dała nasze ręczniki jakimś dzieciom, żeby nam zaniosły do pokoju. Dzieci po 6-7 lat. Wniosły i skasowały 20 batów za wniesienie.

Wypakowaliśmy się częściowo i po przebraniu poszliśmy szukać jedzenia. Jedzenie było wszędzie ale kupiliśmy tylko chłodne pokrojone owoce (arbuz, mango, papaja, "lost apple", karambola) po 20 batów za porcję, jakoś w tym upale apetyt nie dopisywał. Na końcu Khao San skręciliśmy w prawo i od razu pojawiła się jakaś świątynia. Przy wejściu do niej przyczepił się do nas jakiś podpity taj i pierniczył łamaną angielszczyzną głupoty, w większości niezrozumiałe, dało się z tego bełkotu wyłowić pojedyncze słowa, głównie "monument", budda i free. Nie można się go było pozbyć, w końcu jakoś się udało. Porobiliśmy trochę zdjęć i połaziliśmy po ulicach. Ciągle molestują nas a to na szycie garnituru Hugo Boss za 1000 batów a to na masaż, nie można się opędzić od różnej maści naganiaczy. Przed pójściem do hotelu kupujemy u jakiejś babki Pad-thai ale każemy jej robić tylko z kurczakiem bo generalnie było jeszcze mięso z jakichś ośmiornic ale tego nie chcieliśmy już na sam widok. Wykąpaliśmy się i padliśmy na łóżka jak betki. Z godzinę się przespaliśmy i znów poszliśmy na miasto. Pojawiły się pieczone skorpiony i inne robaki, za zdjęcie każą płacić 10 batów, na razie nie zrobiliśmy. Woda mineralna w sklepach 7/11 po 14 batów za 1.5 litra. Wróciliśmy do hotelu, internet kosztuje 50 batów za godzinę - skandal. Opanowałem maile. Oglądamy kwaczące tv, żeby nie klima to już byśmy nie żyli. Wieczorem chłodniej ale i tak goręcej niż u nas w największe upały.

Pierwsze przyrodnicze wrażenia to roślinność znana z doniczek i palmiarni, duża wilgotność i pomimo upałów rośliny są w zaskakująco dobrej kondycji. W centrum Bangkoku trudno oczekiwać czegoś niebywałego. Od czasu do czasu przelatywały jakieś motyle ale nic bliżej nie dało się zobaczyć. Ruch na ulicach koszmarny, smród spalin wszechobecny ale egzotyka wynagradzała wszelkie niedogodności.

Załączam parę zdjęć z tego fragmentu pobytu.

cdn...
Załączniki
Khao San rd.
Khao San rd.
nasza_ulica.JPG (327.13 KiB) Przejrzano 2974 razy
Świątynia przy Khao San
Świątynia przy Khao San
nazwa świątyni.JPG (242.6 KiB) Przejrzano 2974 razy
Buty nigdy nam nam nie zaginęły
Buty nigdy nam nam nie zaginęły
buciki z nóg.JPG (263.49 KiB) Przejrzano 2974 razy
DSCN9329.JPG
DSCN9329.JPG (66.02 KiB) Przejrzano 2974 razy
DSCN9326.JPG
DSCN9326.JPG (357.2 KiB) Przejrzano 2974 razy
DSCN9325.JPG
DSCN9325.JPG (392.49 KiB) Przejrzano 2974 razy
Awatar użytkownika
Grzegorz Banasiak
Posty: 4470
Rejestracja: poniedziałek, 2 lutego 2004, 23:27
UTM: DC45
Lokalizacja: Skierniewice
Podziękował(-a): 3 times
Podziękowano: 1 time
Kontakt:

Re: Tajlandia 04/05'2013

Post autor: Grzegorz Banasiak »

Następnego dnia mieliśmy zamiar iść do Wielkiej Świątyni ale jakiś gość urobił nas na tuk-tuka za 60 batów do 5 świątyń i jakieś sklepy. Wpuściliśmy się w to bagno. Po trzech świątyniach gość zniknął bez płacenia porzucając nas przy jakiejś świątyni. Nie kupowaliśmy w sklepach więc chyba mu się odwidziało nas wozić - a ostrzegałem go, że nie będziemy kupować, stwierdził, że wystarczy popatrzeć :). Porobiliśmy trochę zdjęć i z braku środka transportu musieliśmy się organizować. Byliśmy blisko zoo więc po analizie mapy i napisów z robaczkami na oznaczeniach ulic jakoś się ogarnęliśmy. Zoo 100 batów od osoby. Na wejściu dwa słonie na łańcuchach - koszmarny widok, wręcz dramat, łzy w oczach. Bujna roślinność, tropikalna temperatura, wykończone upałem zwierzęta - tak można podsumować całość. Niestety storczyki na drzewach - dla zmylenia - sztuczne. Rozzłościłem się jak się zorientowałem ale już po wykonaniu zdjęć w nimi w tle. Co za zonk :) Zoo generalnie ciekawe ale raczej roślinnie, zwierzęta kiepskie, zmęczone upałem, no i ciągle przed oczami stoją mi te umęczone słonie...
Po zwiedzaniu przy wyjściu podeszliśmy do tuk-tuków. Rzucił się tłum sinych. Targowanie, zapytałem ile na KhaoSan Rd. rude wiewióry chciały 200 batów, zaproponowałem 50 no to on 120 - stanęło na 100. Targowanie to nieodłączny element każdego kontaktu z tubylcami. Daje się dużo zbić cenę. Czasem nawet czterokrotnie.

Po południu poszliśmy zobaczyć gdzie jest Wielki Pałac i pobliskie atrakcje. Po drodze znów się wpuściliśmy w naganiacza, który twierdził że uczy dzieci w pobliskiej szkole. Chcieliśmy, żeby pokazał nam drogę do najbliższej przystani łódek. Oooo, powiedział, że tu wszystko drogo, on pokaże nam gdzie jest tanio. Pokazał nam na mapie przystań - jak twierdził - odległą o 4 kilometry, powiedział, że na pieszo nie, za daleko, on załatwi tuk-tuka za 15 batów (czyli 1,65zł.) i zatrzymał jakiegoś. Coś pomamrotali po tajsku i zapakowaliśmy się. Zawiózł nas do tej przystani i pokazał gdzie są bilety. Skasował rzeczywiście 15 batów - dorzuciliśmy mu drugie 15 bo niby taki miły. Jak zaczęliśmy ustalać cenę z tym facetem z budki - to stanęło na 600 batów od osoby za krótką przejażdżkę łódką po brudnym kanale. Szurnęliśmy go i poszliśmy do tego gościa od tuk-tuka, żeby nas zawiózł spowrotem. A ta gadzina na to, że powrót kosztuje 300 batów.Więc szurnęliśmy i jego. Wyciągnęliśmy mapę, żeby ustalić którędy wracać i poszliśmy pieszo. Okazało się, że było niedaleko, nawet kilometra chyba nie było. Tak właśnie wygląda turystyczny biznes w Tajlandii. Na każdym kroku musisz uważać żeby cię nie wyrolowali albo nie wkręcili w jakieś naciąganie.

Zbierało się na burzę, zrobiło się chłodniej tak gdzieś poniżej 40 stopni, duchota jak diabli. Szybko zrobiło się też ciemno. Dwa obroty wokół osi i już nie kumaliśmy gdzie jesteśmy. Ulice zapisane robaczkami, ni cholery nie szło się zorientować którędy na Khao San. Przy skrzyżowaniu była angielsko napisana nazwa ulicy i znaleźliśmy się na mapie. Szliśmy, szliśmy i du..a blada. Zapytałem jakiegoś tubylca którędy do Khao San, dopiero szósty kumał cokolwiek po angielsku i "kali widzieć" powiedział gdzie iść. Ceny dnia: piwo Carlsberg 3 za 2 - 140 batów - trzy małe buteleczki 0.33 - za 15 złotych w promocji. Normalnie 7.5zł. za buteleczkę.
Wieczorem zamówiliśmy wycieczkę do Ayuthayi - całodniowa z obiadem za 550 batów od osoby. Mamy czekać na dole w hotelu o 7 rano. Cały biznes wycieczkowy jest świetnie zorganizowany. Na każdym kroku maleńkie biura w których kupisz wycieczkę gdzie chcesz. Nawet 2-dniowa Kambodża z Angkor + załatwianie wizy za niewielkie pieniądze. Wszystko sprawnie i bezproblemowo.

Przyrodniczo kiepsko. Zoo było najbardziej naturalne, poza tym małe skwerki w mieście porośnięte bujną roślinnością i okolice świątyń. Sporo ciekawych miejsc również w okolicach kanałów ale tam odstraszał wielkomiejski brud i slumsy - w których nie wiadomo czego można się było spodziewać. Generalnie w dużych miastach nie ma co liczyć na entomologiczne atrakcje. Gdybym miał planować wycieczkę raz jeszcze i nie nastawiał się na zwiedzanie, tylko na owady to trzeba szybko uciekać z Bangkoku na północ. Okolice Chiang Mai są naprawdę fajne, opiszę je w późniejszych postach.
Załączniki
Wielki Pałac
Wielki Pałac
DSCN9411.JPG (176.88 KiB) Przejrzano 2786 razy
DSCN9419.JPG
DSCN9419.JPG (171.97 KiB) Przejrzano 2786 razy
DSCN9424.JPG
DSCN9424.JPG (129.46 KiB) Przejrzano 2786 razy
Fragment świątyni Wat-Po i jeden z uczestników naszej grupy.
Fragment świątyni Wat-Po i jeden z uczestników naszej grupy.
DSCN9438.JPG (177.82 KiB) Przejrzano 2786 razy
Gekony w hotelu biegały po sufitach i zjadały urobek entomologiczny :)
Gekony w hotelu biegały po sufitach i zjadały urobek entomologiczny :)
DSCN9457.JPG (172.63 KiB) Przejrzano 2786 razy
Awatar użytkownika
Antek Kwiczala †
Posty: 5707
Rejestracja: niedziela, 28 sierpnia 2005, 14:29
UTM: CA22
Lokalizacja: Kaczyce

Re: Tajlandia 04/05'2013

Post autor: Antek Kwiczala † »

Info dla osób mniej zorientowanych w tropikalnej roślinności: kwiaty na trzeciej fotce należą do drzewa zwanego Plumeria alba z rodziny toinowatych. Pochodzi z Karaibów, ale jest szeroko rozmieszczona w tropikach. Byłem pod wrażeniem nie tylko kwitnącej rośliny, ale przede wszystkim intensywnego i przyjemnego zapachu kwiatów. Zwana jest po angielsku "temple tree", czyli świątynne drzewo, bo wokół świątyń najczęściej jest sadzona.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Podróże i ekspedycje entomologiczne”