Tajlandia styczeń 2010

Opisy, jak się przygotować, relacje ...
Piotr Kowalski
Posty: 571
Rejestracja: piątek, 3 lipca 2009, 09:06
Lokalizacja: Ciemne

Tajlandia styczeń 2010

Post autor: Piotr Kowalski »

Świeżo wróciłem a właściwie wróciliśmy z Tajlandii jeszcze nawet nie zdążyłem zgrać zdjęć , a już myśli kłębią się jak opisać wszystko co widziałem , o kurcze właściwie co widzieliśmy. Jak się trochę ogarnę to spróbuję zdać relację. Ale ciągle krąży mi po głowie myśl Jona Świat stał się mały , jedenaście godzin i już człowiek jest w takim lesie który nie przypomina naszego roślinność zupełnie inna.
Los rzucił nas nieoczekiwanie w tamte rejony chociaż to nie moje zainteresowania no ale cóż. Piszę nas dlatego że wyjazd był turystyczno - entomologiczny. Byliśmy : moja Małżonka Grażynka i Przyjaciółka Domu Małgosia.
Piotr
Przemek Zięba

Post autor: Przemek Zięba »

Piotrze opisz koniecznie co i jak :) przywiozłeś jakieś okazy???
Awatar użytkownika
eutanatos
Posty: 442
Rejestracja: sobota, 4 lipca 2009, 17:09
Lokalizacja: Częstochowa

Post autor: eutanatos »

Czekam na relacje. Prosze się nie śpieszyć aby nic Panu nie umkneło :).
dany561 †
Posty: 88
Rejestracja: niedziela, 21 października 2007, 19:53
Lokalizacja: Sławęcice(XV07)

Post autor: dany561 † »

Ja również czekam z niecierpliwością mając jeszcze przed oczami poprzednią relację.
Awatar użytkownika
Jacek Kalisiak
Posty: 3269
Rejestracja: wtorek, 24 sierpnia 2004, 14:50
Lokalizacja: Łódź
Podziękował(-a): 5 times

Post autor: Jacek Kalisiak »

Proszę zachować spokój. Piotr się musi zaaklimatyzować do naszych mrozów, a relacja potrwa i tak wiele dni :mrgreen: . Piotr ma niewątpliwy talent do sugestywnego i ciekawego opisywania swoich podróży :lol: więc i tak trzeba cierpliwości, bo to potrwa :razz: I dobrze.
Awatar użytkownika
Dispar
Posty: 1391
Rejestracja: środa, 4 kwietnia 2007, 21:55
UTM: FC18
Specjalność: Geometridae
Lokalizacja: Łosice

Post autor: Dispar »

Oj będzie się działo :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: .
Piotr Kowalski
Posty: 571
Rejestracja: piątek, 3 lipca 2009, 09:06
Lokalizacja: Ciemne

Post autor: Piotr Kowalski »

Wyjazd można powiedzieć wypadł dość nieoczekiwanie , bo z końcem października dowiedzieliśmy się , że z początkiem stycznia powinniśmy być w Tajlandii. Wstępne założenia były takie , pobyt tydzień czasu i miał obejmować zwiedzanie Bangkoku i okolic. I tu wyraziłem swoje niezadowolenie. Jeśli już lecieć jedenaście godzin to minimum na dwa tygodnie. W tym jeden tydzień chciałbym zarezerwować dla siebie. I tak jak to mówią krakowskim targiem stanęło na tym , że pojedziemy na dwa tygodnie i dwa dni. W tym zaplanowaliśmy trzydniową wycieczkę do Kambodży do Angkor Watt.
Czasu było niewiele dlatego w pierwszej kolejności załatwiliśmy zakup biletów lotniczych przez Internet. Uwaga im bliżej wyjazdu cena zaczyna rosnąć. Następnie wiza tajlandzka można ją załatwić w ambasadzie nieodpłatnie z dnia na dzień. Wiza kambodżańska i tu mały problem bo z końcem 2009 roku ambasada została zlikwidowana. Najbliższa placówka jest w Berlinie. Ale można załatwić e-visa przez internet koszt 25 USD i trwa to trzy , cztery dni. Sprawdziliśmy później to działa. I na koniec rezerwacja hotelu przez Internet na trzy pierwsze doby żeby nie błąkać się po mieście. Wydrukowana mapka gdzie jest hotel , żeby pokazać taksówkarzowi. Natomiast ja zabrałem dwa teleskopy różnej długości , dwie obręcze z siatkami , pudełko ze złożonymi tackami bibułowymi wyściełanymi watą (pozostały z wyprawy do Peru). Również zabrałem mniejsze pudełko ze złożonymi gotowymi trójkątami i malutką buteleczkę octanu i pięć insulinówek.
Dzień wyjazdu 3.01.2010.
Wylot z Warszawy do Helsinek gdzie miała być przesiadka zaplanowany na 20.30 opóźniony o godzinę. Lekkie podenerwowanie czas na przesiadkę właśnie była godzina. Czy będą czekać. Po godzinie i czterdziestu pięciu minutach samolot ląduje w Helsinkach. Bieg przez pół lotniska do właściwej bramki i cóż się okazuje , że Airbus którym mamy lecieć ma kolejne dwie godziny opóźnienia. W ramach przeprosin dostajemy talony na 8 EUR dla każdego do bufetu lotniskowego. Wystarcza na bułkę z szynką i sałatą i kawę. Poprosiłem o amerykańską koszt 5 EUR takiego g… dawno nie piłem , gorąca brudna woda. Po dwóch godzinach start. Czas przelotu do Bangkoku jedenaście godzin mieliśmy być o piętnastej byliśmy o osiemnastej czasu tajskiego. Przelot nie za bardzo jest co wspominać może tylko to , że straszna ciasnota. Lądujemy na międzynarodowym lotnisku Suvarnabhumi większe jest od naszego Okęcia pewnie ze sześć razy , trzy poziomy wszystko szkło , stal , wszędzie przenośniki podłogowe. Kłębiący się rój ludzi różnych narodowości przemieszczających się we wszystkich kierunkach to robi wrażenie. Strzałki kierują nas do odprawy paszportowej przed wejściem na halę stoją dwa 4 metrowe posągi chyba strażników tajskich. Okienek do odprawy paszportowej pewnie z piętnaście do każdego kolejka pięćdziesięcioosobowa ale dość sprawnie wszystko przebiega. Przychodzi moja kolej wręczam paszport , który zostaje chyba zeskanowany , wszyty do środka dowód wjazdu i zrobiono mi zdjęcie kamerą stojącą na kontuarze. Przechodzimy do hali odbioru bagaży zasadniczych i znajdujemy właściwy przenośnik. Mechanizm warczy , gąsienica gumowych nakładek kręci się w koło wypatrujemy swoich plecaków. I tak jak bym przeczuwał , że polecą gdzieś indziej , głąby posiali nasze bagaże , najpierw wściekłość , później rezygnacja. Zgłaszamy przewoźnikowi , że zagubił nasze bagaże , Taj z durnym uśmiechem stwierdza , że to się dość często zdarza , wręcza nam formularze które mamy wypełnić. Kolejka jest pewnie dziesięcioosobowa. Najbardziej irytuje mnie , żeby podać adres w Polsce , co mi z tego , że odeślą bagaż do kraju , kiedy tam jest mój sprzęt , a bez niego to mogę sobie połapać. (nie powiem co) Szczęście , że mamy zarezerwowany hotel i podajemy jego adres gdzie mają przywieźć bagaże jak się znajdą. Grażynka z Małgosią stoją w kolejce , żeby złożyć formularze , ja natomiast lekko zniechęcony kręcę się po lotnisku. Podchodzę do oszklonej ściany , szyba antisolowa lekko przyciemniona. Mimo zaczynającej się szarówki za oknem widzę w dole prostokątny dość duży trawnik. Dookoła obsadzony równo przyciętym żywopłotem , wewnątrz nasadzonych kilka krzaków , bliżej okien kilka palm kokosowych. Akurat jesteśmy na pierwszym wysokim pięciopiętrowym piętrze , pióropusze palm sięgają prawie do podłogi. Całość trawnika podświetlona już włączonymi lampami. Przyglądam się , a w świetle lamp widzę jak latają wokół krzaków dwa , trzy motyle i już mi się lekko poprawił humor. Grażynka narzeka miało być ciepło a wcale nie jest. Słychać szum klimatyzacji. Stwierdzam spokojnie zobaczymy jak to będzie wyglądać jak opuścimy lotnisko no i jakbym wykrakał , ledwo wychodzimy za drzwi , następuje uderzenie gorąca i duchoty. Temperatura pewnie ok. 25 stopni i jest już ciemno. W tej strefie klimatycznej bardzo szybko robi się ciemno bo pewnie potrzeba ze dwadzieścia minut. Co dalej , chwila zastanowienia , autobus który nie wiadomo gdzie jedzie , czy może taksówka. Drugie rozwiązanie jest rozsądniejsze , już jesteśmy mocno zmęczeni. Zjeżdżamy schodami ruchomymi na poziom zero podchodzimy do kontuaru przy którym stoją dwie Tajki to one kierują , który taksówkarz ma jechać. Na parkingu stoi około czterdziestu samochodów , taksówkarze stoją w pobliżu kontuaru w pozycjach wyczekujących jak te hieny gotowe do skoku , przyglądając się nam łapczywie , czekają na hasło , który pierwszy będzie mógł schrupać nasze fundusze. Wyciągam plan wydrukowany z Google gdzie jest nasz hotel , Tajka woła taksówkarza i jakież jest moje zdumienie we dwoje patrzą maślanym wzrokiem , adres i plan w pierwszym momencie nic im nie mówi. Mają olbrzymi problem z rozczytaniem nazw ulic. Gdybym się kiedyś nie spotkał z tym problemem w Chinach (dwadzieścia lat temu miałem okazję pracować tam pół roku) to pewnie bym pomyślał analfabeci. Ale nie , świetnie czytają swoje ślimaki natomiast litery europejskie są dla nich problemem. Po chwili taksówkarz kiwa głową ze zrozumieniem. Za ile nas tam zawiezie za 300 batów (przelicznik jest prosty 10 batów = 1 zł) zgadzamy się szczególnie , że orientuję się , że lotnisko jest położone ok. 30 km od centrum miasta. Pakujemy się do taksówki i ruszamy. I tu miłe zaskoczenie wjeżdża na autostradę , cztery pasy wszystko na słupach i nie miłe zaskoczenie , co kilka kilometrów bramka za którą my płacimy raz 45 raz 50 batów. Ruch lewostronny , natężenie dosyć spore. Nareszcie ulga , zjechał z autostrady po chwili kluczenia podjeżdża pod hotel no i cóż niby nazwa ta sama ale to nie ten i nie ta ulica. Przez chwilę wymienia uwagi z boyem hotelowym , który mu wskazuje bliżej nieokreślony kierunek. Już mi chodzi po głowie , że Taj zaraz wymyśli dodatkową opłatę za to że nie potrafi znaleźć właściwej ulicy. Ruszamy dalej po kolejnych dwudziestu minutach jesteśmy pod kolejnym hotelem jaka jest nasza radość , tak to ten przez nas opłacony. Obywa się bez dodatkowych kosztów.
CDN
Załączniki
Jeden ze strażników lotniska
Jeden ze strażników lotniska
DSC00011a.jpg (136.26 KiB) Przejrzano 8124 razy
Ja na lotnisku
Ja na lotnisku
DSC00010a.jpg (130.57 KiB) Przejrzano 8154 razy
Awatar użytkownika
Antek Kwiczala †
Posty: 5707
Rejestracja: niedziela, 28 sierpnia 2005, 14:29
UTM: CA22
Lokalizacja: Kaczyce

Post autor: Antek Kwiczala † »

głąby posiali nasze bagaże
Zdarza się to nieomal zawsze, gdy służby bagażowe na lotnisku transferowym mają mało czasu (np. opóźnił się samolot). Pasażer na ogół zdąży, często podstawia się takim spóźnionym specjalny bus, ale bagaż musi być wypakowany z całego samolotu, posegregowany i dostarczony do innego samolotu, a to trwa. Miałem już takie historie. Raz, gdy wracałem z Cejlonu (nie zdążyli przenieść bagażu we Frankfurcie), ale tu nie było problemu - dostarczyli mi go do domu na drugi dzień. I raz moim znajomym, gdy lecieliśmy do Pekinu (tym razem mieli problem na lotnisku w Monachium) - też z powodu opóźnienia lotu z Polski, i też skończyło się szczęśliwie, bo w Pekinie mieliśmy 3-dniowy pobyt, i bagaż dowieziono im w następnym dniu do hotelu.
Awatar użytkownika
Jacek Kalisiak
Posty: 3269
Rejestracja: wtorek, 24 sierpnia 2004, 14:50
Lokalizacja: Łódź
Podziękował(-a): 5 times

Post autor: Jacek Kalisiak »

Piotr już buduje atmosferę ... :mrgreen: Co to będzie się dalej działo :!:
A na pierwszym zdjęciu wygląda ..... groźnie :wink:
Piotr Kowalski
Posty: 571
Rejestracja: piątek, 3 lipca 2009, 09:06
Lokalizacja: Ciemne

Post autor: Piotr Kowalski »

Po załatwieniu wszystkich formalności hotelowych porzucamy zbędne rzeczy w pokoju , a jest ich niewiele to co miałem w bagażu podręcznym i wychodzimy w miasto. Jest po 21 ostatni posiłek był w samolocie rano , zaczynam odczuwać lekki głód. Wędrujemy wzdłuż ulicy , dwa pasy w jedną i dwa w drugą. Rozdziela je pas zieleni z powtykanymi słupami na których wsparta jest biegnąca górą autostrada. Non stop wszystko jedzie , smród spalin jest znaczny. Co chwila słychać sygnały dźwiękowe , co chwila przystają koło nas taksówki licząc na to , że zechcemy z którejś z nich skorzystać. Budynki wzdłuż ulicy najczęściej trzy piętrowe. W większość są , lub były kiedyś pomalowane na biało. Generalnie są brudne z różnymi odcieniami szarości. Często mają dodane rzędy półokrągłych balkonów z betonowymi balustradami i z gruszkowatymi betonowymi tralkami. Ale są one chyba tylko po to żeby upiększyć architekturę bo w większości budynków nie ma drzwi balkonowych. Ciągle mnie zastanawia po co komu balkon na który nie ma wejścia. Okna brudne jakby nikt ich nie mył z pięć lat , pozasłaniane szmatami , generalnie mieszkania sprawiają wrażenie pustostanów. Gdzieniegdzie przyklejony jest do fasady agregat klimatyzacyjny. Partery natomiast wyglądają jak garaże , duże otwory pozasłaniane są szarymi żaluzjami. Kryją się za nimi small biznesy : sklepiki , warsztaty naprawy samochodów , silników spalinowych , sprzętu AGD i wszystko inne co sobie można i nie można wyobrazić. Czasami szpaler budynków przerywa uliczka , kanałek , salon sprzedaży samochodów. Wędrując wzdłuż ulicy dochodzimy do czegoś co przypomina bar samoobsługowy na wolnym powietrzu. Rzędy stolików z ławami na których siedzi pewnie z osiemdziesiąt osób generalnie sami młodzi ludzie. Spojrzeliśmy po sobie , ale głód był chyba mocny bo stwierdziliśmy , że trzeba zaryzykować. Weszliśmy do środka. W głębi ściana wzdłuż której biegnie kontuar samoobsługowy. Stanęliśmy przed nim. W metalowych kuwetach jakieś pokrojone małe kawałki mięsa , owoce morza: krewetki , małże , kalmary , ośmiornice. Obok zielone liście przypominające szczaw , cebula dymka , liście coś jak nasza mięta. Obserwację co i jak przerywa Taj który pokazuje nam , trzy słupki żółtych plastikowych talerzyków , obok kilka słupków miseczek. Podchodzę , wszystkie mokre na pierwszym z wierzchu w świetle lamp tęcza filmu tłuszczu , drugi nadpalony śladem papierosa , trzeciego już nie oglądam. Wybieram w miarę czystą miseczkę. Przechodzę wzdłuż kontuaru nakładam jakieś mięso , krewetki , małe krążki w panierce , małe kulki w panierce ze smażonej na brązowo z wystającą kostką. Mam do wyboru dwa sosy czerwony z pestkami papryki i zielony z jakimiś włóknami wybieram ten czerwony wlewając go do miseczki małą łyżką. Rozglądam się gdzie usiąść. Taj wskazuje nam miejsce , jak spod ziemi wyrasta młoda dziewczyna. Ścierką , którą chyba wcześniej wytarła podłogę , obleciała stół. Zanim zdążyliśmy usiąść wynurza się młody Taj , który przynosi do stołu w metalowych uchwytach ze stalowych prętów aluminiowy kociołek. Wewnątrz żarzy się węgiel drzewny , dziurkowana czasza ma torus do którego Taj wlewa wodę , na górze leży kawałek słoniny. Młoda „kelnerka” stawia plastikowy kubeczek z dwoma przegródkami z jednego wystają za foliowane pałeczki i chusteczki , do drugiej przegródki wkłada karteczkę na której zanotowała co przynieśliśmy do stołu. Wyciągam pałeczki oglądam je są jednorazowe , kiedyś miałem przypadek , że były wielorazowe i miały odciśnięte zęby (miałem taki przypadek w Chinach). Układamy mięso na czaszy , które miło skwierczy , delikatnie pałkami odrywamy od czaszy i przekręcamy na drugą stronę. W oczekiwaniu na grillowane mięso zjadam to co przyniosłem , panierowane krążki to ryba wraz z czerwonym sosem - świetne , kulki z wystającą kostką to kurczak – rewelacja. Grillowane mięso z czerwonym sosem i liśćmi mięty – wspaniałe. Krewetki grillowane z czerwonym sosem słodko – ostrym wyśmienite. Kombinujemy żeby krewetki nie zsunęły się z czaszy do wody , gotowane inaczej smakują. Może byłem bardzo głodny i dlatego wszystko mi smakowało , a bród i klejące się ręce do stołu mi nie przeszkadzały. Jest pewnie 23 podnosimy się podchodzi „kelnerka” płacimy 300 batów czyli 30 zł. Wracamy do hotelu tą samą drogą i znowu taksówki co chwila się zatrzymują żeby nas podwieźć. Na chodnikach leżą psy , jakieś dziwnie apatyczne , może zmęczone upałem , niby bezpańskie ale wyraźnie widać , że przywiązane są do miejsca. I tu ogarnia mnie wściekłość a jednocześnie smutek chore z jakimiś egzemami skórnymi , wychudzone grzebiące w śmieciach. Mamy pieska kundelka , widziałem trudy pracowników naszych schronisk. Przemku jako specjalista miałbyś zajęcie dla siebie i kilku tysięcy weterynarzy. Dochodzimy do hotelu i idziemy spać zobaczymy co przyniesie następny dzień.
CDN.
Piotr
Załączniki
Piesek
Piesek
DSC00018a.jpg (118.14 KiB) Przejrzano 8119 razy
piesek
piesek
DSC00016a.jpg (143.5 KiB) Przejrzano 8136 razy
kociołek
kociołek
DSC00023a.jpg (144.71 KiB) Przejrzano 8122 razy
kociołek
kociołek
25a.jpg (124.87 KiB) Przejrzano 8123 razy
Bar. Ok 23 troszkę luźniej
Bar. Ok 23 troszkę luźniej
DSC00114a.jpg (138.11 KiB) Przejrzano 8128 razy
Piotr Kowalski
Posty: 571
Rejestracja: piątek, 3 lipca 2009, 09:06
Lokalizacja: Ciemne

Post autor: Piotr Kowalski »

Jakoś dziwnie się czuję Januszu nic a nic nie komentujesz. Powinieneś , a nawet jest to wskazane. Brachytonie na zdjęcia i okazy ważek przyjdzie stosowny czas. Jacku może nie mam wiele okazów ale wszystko przekażę Tobie.
Piotr
Awatar użytkownika
eutanatos
Posty: 442
Rejestracja: sobota, 4 lipca 2009, 17:09
Lokalizacja: Częstochowa

Post autor: eutanatos »

Panie piotrze po tym opisie jakoś nabrałem smaku na owoce morza. Hmmm gdzie telefon do pizzerii.
Co do psów... im bardziej cywilizowane społeczeństwo, tym mniej bezpańskich zwierząt na ulicach. Polska chyba blado wypada...
Awatar użytkownika
Jacek Kalisiak
Posty: 3269
Rejestracja: wtorek, 24 sierpnia 2004, 14:50
Lokalizacja: Łódź
Podziękował(-a): 5 times

Post autor: Jacek Kalisiak »

Jeżeli Jacek to ja, to już się cieszę na ten deser, ale najpierw uczta twojej opowieści :)
Nie jestem miłośnikiem owoców morza, ale dawno temu podczas krótkich pobytów w Delhi miałem niejednokrotnie okazję podziwiać i orientalne podejście do higieny przy przygotowywaniu pysznych posiłków, i współistnienie zwierząt ze społecznością dużego miasta.
Awatar użytkownika
Robert Rosa
Posty: 411
Rejestracja: sobota, 26 lutego 2005, 16:46
Lokalizacja: Piła

Post autor: Robert Rosa »

fot. piesek DSC00016a.jpg (przy śmietniku) - Czy tamtejsze psy używają noktowizorów?? :wink: :lol: :lol: ... czy to ichni terminator?! :shock: :mrgreen:
Awatar użytkownika
Aneta
Posty: 16269
Rejestracja: czwartek, 6 maja 2004, 12:14
UTM: CC88
Lokalizacja: Kutno

Post autor: Aneta »

Robert Rosa pisze:fot. piesek DSC00016a.jpg (przy śmietniku) - Czy tamtejsze psy używają noktowizorów??
http://pl.wikipedia.org/wiki/Tapetum
Awatar użytkownika
Konto_usuniete
Posty: 1117
Rejestracja: środa, 4 lutego 2004, 13:36

Post autor: Konto_usuniete »

Piotrze - co do map miałem ten sam problem - ideałem była mapa dwujęzyczna - angielskie nazwy niestety czesto to radosne zapiski przygłuchawych słuchaczy poprawione przez zecerów. Na Khao San Road dotarliście? :mrgreen:
Piotr Kowalski
Posty: 571
Rejestracja: piątek, 3 lipca 2009, 09:06
Lokalizacja: Ciemne

Post autor: Piotr Kowalski »

Jestem w trakcie pisania dalszego ciągu moich wspomnień. Ale na bieżąco odpowiadam.
Wychudzony psi terminator mam wrażenie , że Grażynka trzasnęła go fleszem po oczach.
A ja nie koryguję zdjęć z lenistwa. Z tymi mapami to totalna porażka , ale jeszcze będę o tym pisał. Oczywiście wszystkie białasy trafiają na Khao San , my też tam byliśmy , ale o tym też później.
Tak Jacek to Ty , chrząszcze nie jest ich wiele , ale są twoje.
Piotr
Piotr Kowalski
Posty: 571
Rejestracja: piątek, 3 lipca 2009, 09:06
Lokalizacja: Ciemne

Post autor: Piotr Kowalski »

Ranek 5 stycznia. Śniadanie w hotelu szwedzki stół nic ciekawego. Wychodzimy w miasto. Potrzebna jest chwila na zorientowanie się co i jak no i na aklimatyzację. Bangkok aglomeracja doczytałem się dziesięciomilionowa od jednego końca do drugiego mająca pewnie ze 100 km. Nie ma słońca , niebo zamulone , a może to smog. Ilość pojazdów niesamowita dziewięćdziesiąt dziewięć procent samochody japońskie w przewadze Toyoty. Wśród samochodów osobowych wyróżniają się taksówki. Różne korporacje mają samochody wymalowane na różne kolory : różowe , czerwone , pomarańczowe , żółto – zielone i wiele innych. Całe miasto poszatkowane siecią autostrad i wszystko na słupach. Wędrujemy tą samą trasą co wczoraj wieczorem. Co dwieście metrów jest kładka przerzucona nad ulicą pod autostradą. Mijamy nasz bar o tej porze jest nieczynny. Co chwila jest przydrożny bar: stół , palnik , dwa garnki , patelnia , oszklona szafeczka w której wiszą blado żółte kurczaki , jakaś zielenina i dwa , trzy stoliki. Co chwila przy chodniku ustawione są stragany z których handluje się wszystkim. Całe miasto tętni życiem , a może lepszym porównaniem byłoby mrowisko. Co dom lub dwa ustawiona jest kapliczka.
Miniaturka ichnich świątyń cała zrobiona z betonu. Pomalowana na biało lub kremowo , daszek czerwony bądź złoty. Wewnątrz postawiony pojemnik czasami buteleczka z wodą , resztki jedzenia , całość przystrojona girlandami z kwiatów. Tylko raz widziałem Tajkę jak stała przed kapliczką , ręce miała złożone do modlitwy , między dłońmi trzymała pęczek tlących się kadzidełek. Wędrując dalej wzdłuż ulicy dochodzimy do Tesco jest to jedna z dwóch sieci sklepów , które spotkaliśmy w Tajlandii. Wlazłem oczywiście do środka w celu zakupu skarpetek. Może być , że bagaż zasadniczy szybko się nie znajdzie. Za pięć par zapłaciłem (na jednym ze stoisk sprzedawali tylko w pęczkach) 100 Batów (dla przypomnienia to 10 zł).
Zastanawiamy się co robimy dalej z tak pięknie rozpoczętym dniem. Ustalamy , że pojedziemy taksówką w okolice Khao San. Z zasłyszanych historii jest tam bardzo dużo biur podróży , gdzie będziemy mogli załatwić wyjazd na pojutrze do Kambodży. Ledwo zbliżyliśmy się do krawężnika już hamuje taksówka. Rozpoczynamy negocjacje chce 250 batów , targujemy na 200. Okolice Khao San jakaś prostopadła do niej ulica , co trzecie to biuro podróży. Wszyscy w ofercie mają to samo tylko w różnych cenach. Wyspa taka tyle batów , wyspa inna tyle batów , wycieczka na słoniach gdzieś tam w lesie tyle batów , wycieczka do parku z tygrysami tyle. Wchodzimy do biura które wydaje się rozsądne. Jak zwykle obwieszone plakatami ze ślicznymi widokami , na ścianach jakieś licencje i certyfikaty. Małgosia wyłuszcza Tajowi co nas interesuje i kiedy. Po godzinie i ustaleniu wszystkich etapów opłacamy całość. W pobliżu płynie rzeka idziemy deptakiem prowadzącym do niej. Po obydwu stronach stragany i restauracje. I tutaj momentami jest więcej białych ludzi niż tubylców. Słychać różne języki , istna wieża Babel. Nad samą rzeką spokojna restauracja w której zajmujemy miejsca. Obok przystań do której co chwila przybijają łodzie. Wsiadają i wysiadają w przewadze biali. To tramwaj wodny. Najciekawsze jest , kiedy pracownicy tramwaju cumując i odcumowując używają piszczałek coś jak gwizdki bosmańskie wygrywają różne sekwencje powtarzających się dźwięków znane kapitanowi jednostki. Są momenty , że cumują trzy tramwaje gdyby piszczeli jednakowo mógłby się zrobić niezły galimatias. Zamawiamy krewetki , ryby , ryż i piwo. Wszystkie dania wyśmienite. Moje danie Bass w czarnym pieprzu koszt 380 batów. Piwo Chang pojemność 0,64 l na zielonej nalepce biała palma i dwa białe słonie koszt 80 batów. Ceny restauracyjne. Po objedzie wracamy tym samym deptakiem , na ulicy łapiemy taksówkę i wracamy do hotelu. Dobrze , że rano wychodząc z hotelu zabraliśmy z recepcji wizytówkę. Pokazując ją taksówkarzowi myśleliśmy , że nie pobłądzi a , gdzież tam wywiózł nas nie wiadomo gdzie. I znowu konsultacja z boyem hotelowym i znów jedziemy dalej. I nagle zaskoczenie zaczyna padać deszcz w naszych warunkach określiłbym go jako średni. Myślałby ktoś , że są przyzwyczajeni do takich zjawisk atmosferycznych , a to duży błąd. Następuje totalny paraliż miasta. Wszystko staje , korki są wielokilometrowe. Odcinek pięciokilometrowy pokonujemy w trzy godziny. Dojeżdżamy do hotelu i jaka jest nasza radość dostarczyli nasze bagaże.
CDN
Piotr
Załączniki
Okolice Khao San
Okolice Khao San
DSC00254c.jpg (122.76 KiB) Przejrzano 8116 razy
Okolice Khao San
Okolice Khao San
DSC00205a.jpg (144.86 KiB) Przejrzano 8119 razy
Nad rzeką
Nad rzeką
DSC00234a.jpg (131.32 KiB) Przejrzano 8115 razy
Kapliczka
Kapliczka
DSC00052a.jpg (101.33 KiB) Przejrzano 8115 razy
Kapliczka
Kapliczka
DSC00051a.jpg (112.83 KiB) Przejrzano 8118 razy
Widok na ulicę z kładki. Górą biegnie autostrada.
Widok na ulicę z kładki. Górą biegnie autostrada.
DSC00122c.jpg (105.8 KiB) Przejrzano 8117 razy
jon

Post autor: jon »

Piotr Kowalski pisze:Jakoś dziwnie się czuję Januszu nic a nic nie komentujesz.
Łał! Dopiero dziś wpadłem na Twój temat. Wybacz. Non stop siedzę teraz przy zdjęciach do obu nowych atlasów. I czasem zajrzę tylko na forum. Ale świetnie się czyta to co piszesz, bo piszesz profesjonalnie na tyle, że korektor niewiele miałby do roboty. A może nawet wcale? :) Świetnie tak sobie wyjechać o tej porze kiedy tu szaro i nic się nie dzieje. Wyjeżdżając stąd tracisz tak wiele emocji związanych ze śledzeniem postępów prac kolejnej komisji śledczej ;) Zazdroszczę Ci tego.
Piotrze, pisz, ja w każdej przerwie w pracy chętnie będę czytał. Dzięki za te świetne opisy! I zdjęcia!
Czekam, aż zaczniesz pisać jak poradziłeś sobie z brakiem sprzętu i jednak coś złowiłeś :)
Piotr Kowalski
Posty: 571
Rejestracja: piątek, 3 lipca 2009, 09:06
Lokalizacja: Ciemne

Post autor: Piotr Kowalski »

W poprzednim poście nie zamieściłem tego a powinienem , żeby zachować ciągłość. Wieczór taksówka nareszcie dojeżdża do hotelu i całe szczęście , bo po piwie stojąc w korku już myślałem , żeby wyskoczyć i skorzystać z jakiegoś ciemnego zaułku. Radość , że znalazły się nasze plecaki , a szczególnie mój ze sprzętem. Przy wejściu do hotelu jest wnęka gdzie ustawione jest biurko. Stoi na nim tabliczka taxi. Na nasz widok siedzący za biurkiem Taj rusza w naszym kierunku. Po chwili rozmowy dochodzimy do wniosku , że może warto skorzystać z jego usług. Został nam jeden dzień , a tak wiele rzeczy do obejrzenia. Ustalamy trasę i cenę. Jesteśmy umówieni na rano.
Ranek 6 stycznia. (środa) Ostatni dzień pobytu w Bangkoku. Wybieramy się na bazar wodny Floating Market , Damnoen Saduak jedziemy około półtorej godziny. W przewodniku Pascala wyczytałem , że jest oddalony od Bangkoku ok. 100 km. Jedziemy dwupasmową drogą u nas mogłaby uchodzić za trasę szybkiego ruchu , a u nich to po prostu zwykła droga. Wzdłuż której zorganizowane jest całe życie. Firmy , sklepy , bazary. Przed sklepami powystawiane: zafoliowane kanapy , szafki , telewizory , betonowe kapliczki , czasami traktory , spychacze. Oddalając się od Bangkoku coraz więcej pojawia się upraw. Mijamy poletka ananasów , palm kokosowych , bananowych. Oczy mam wytrzeszczone , bo co jakiś czas w poprzek drogi przelatuje jakiś motyl , tylko wzdycham. Zamiast łapać to jadę obejrzeć jakieś kolejne targowisko. Zatrzymujemy się na gliniastym parkingu. Przed nami wolnostojący piętrowy dom z klombem kwiatów na froncie. Do bocznej ściany budynku doczepione wsparte na słupach blaszane zadaszenie. Pod nim biurko , lodówki z napojami , rząd leżaków. Tablica informuje ,że mogą nas wymasować przez półgodziny Tajki za 150 batów. Podchodzimy do biurka zza którego wyskakuje młoda Tajka i po chwili targu ustalamy cenę. Za domem jest kanałek do którego schodzi się po kilku wybetonowanych schodkach. Podpływa wąska długa płaskodenna łódka. Zajmujemy miejsca ja pierwszy za mną Grażynka i Małgosia z tyłu siedzi sternik , motorniczy. Jednostkę napędza silnik samochodowy zamontowany w sposób wahliwy na łożu przytwierdzonym do ostatniej ławki. Przeniesienie napędu na śrubę to długi dwu metrowy wałek. Silnik chłodzony wodą z kanałku. Ruszamy , kanałek ma szerokość około trzech metrów szerokości i biegnie prosto jak strzelił. Na początku brzegi silnie zarośnięte różnymi kwiatami , krzakami za których widać rzędy palm kokosowych. Sternik rozwija dość dużą prędkość dziób się unosi , stępka rozcina wodę odkładając ją na boki równymi odkosami. Powiew powietrza i odgłos chlupotu wody zaczyna mi się podobać. Sternik zwalnia tylko wtedy jak mijamy płynącą z przeciwka łódkę. Po dziesięciu minutach podpływamy do pierwszego straganu. Chatka cztero metrowa wsparta na palach lekko wysunięta nad kanałek. Podłoga mniej więcej na wysokości burty naszej łódki. Wewnątrz zbita z desek schodkowa wystawa. A na niej różności : figurki Buddy , wachlarze , kapelusze , pojemniki z przyprawami. Tajka siedzi na podłodze i coś wyplata na nasz widok przerywa zajęcie i gestem zachęca do zakupów. Ponieważ nie wykazujemy zainteresowania sternik dodaje gazu i odpływamy. Skręcamy w prawo kanałek podobny do poprzedniego. I znów szybka jazda , bo nie ma straganów i nie ma przy czym się zatrzymywać. Po drodze mijamy chatki przy których zacumowane są łódki , czasami są one podniesione na pasach ponad wodę. Na brzegu leżą góry kokosów przygotowane do transportu. Dopływamy do szerokiego kanału piętnasto metrowego i skręcamy w lewo. Po jednej stronie domki mieszkalne po drugiej świątynia po minięciu której znów skręcamy w lewo. I znów wąski kanałek wzdłuż którego biegną po obydwu stronach stragany. I tu jest mnóstwo łódek. Handel odchodzi na całego , turyści kupują wszystko. My delikatnie ocierając się burta o burtę płyniemy dalej. Kanałek się rozszerza. Po obu stronach na brzegu stragany. Na wodzie kilkanaście łódek z których Tajki sprzedają owoce , w kociołkach gotują potrawy. Po opłynięciu jeszcze kilku kanałków po 2 godzinach wracamy do przystani z której wyruszyliśmy. Mam chwilę czasu i kręcę się koło klombu i parkingu , udaje mi się sfotografować co nieco. Wsiadamy do taksówki i wracamy do Bangkoku. Następnym naszym celem jest pałac królewski. Cały kompleks otoczony wysokim na trzy metry murem wymalowany białą farbą. W bramie przy budkach wartowniczych stoi dwóch żołnierzy z karabinami u nogi. Po minięciu bramy otwarta przestrzeń , osiemdziesiąt metrów trawnika i kolejny mur nad którym góruje złoto wymalowana kopuła świątyni. Kupujemy bilety i wchodzimy na teren. Wszystkie świątynie i budynki ściśnięte są na niewielkim obszarze. Mimo ciasnoty nie mam wrażenia , żeby przytłaczały swoją wielkością. Może to za sprawą drobnej kwadratowej mozaiki kolorowych kamyków i lusterek , które rozjaśniają widok. Przepych i misterność wykonania szczegółów , widać , że władcom zależało na wywarciu wrażenia. W moim przypadku udaje się to połowicznie. Podoba mi się wykonawstwo , natomiast użyte materiały trącają lekkim odpustem. Do muru przyklejone są krużganki gdzie na ścianach wymalowane są scenki z życia kolejnych królów. Upamiętniają one czym się wsławili. Naćkanie wszystkiego bardzo szybko wywołuje u mnie efekt znużenia. Już po półgodzinie znika we mnie ochota , żeby wejść do słynnej świątyni szmaragdowego Buddy.
Wychodzimy na zewnątrz i wracamy do hotelu. Trzeba się przepakować. Jutro jedziemy do Kambodży
CDN
Piotr
Załączniki
Świątynia szmaragdowego Buddy.
Świątynia szmaragdowego Buddy.
DSC00503a.jpg (139.17 KiB) Przejrzano 8118 razy
Kopuła
Kopuła
DSC00465a.jpg (133.03 KiB) Przejrzano 8117 razy
Strażnicy
Strażnicy
DSC00485a.jpg (134.25 KiB) Przejrzano 8097 razy
DSC00433a.jpg
DSC00433a.jpg (144.22 KiB) Przejrzano 8125 razy
motyl.jpg
motyl.jpg (117.16 KiB) Przejrzano 8113 razy
Motylek.
Motylek.
DSC00435a.jpg (147.21 KiB) Przejrzano 8116 razy
Pluskwiaczek.
Pluskwiaczek.
DSC00431a.jpg (100.66 KiB) Przejrzano 8114 razy
Co można kupić na targu.
Co można kupić na targu.
DSC00344a.jpg (146.03 KiB) Przejrzano 8194 razy
Targowisko
Targowisko
DSC00171a.jpg (107.78 KiB) Przejrzano 8123 razy
Wodny targ
Wodny targ
DSC00388a.jpg (136.69 KiB) Przejrzano 8121 razy
Kanałek
Kanałek
DSC00275(2)a.jpg (142.52 KiB) Przejrzano 8121 razy
Awatar użytkownika
Antek Kwiczala †
Posty: 5707
Rejestracja: niedziela, 28 sierpnia 2005, 14:29
UTM: CA22
Lokalizacja: Kaczyce

Post autor: Antek Kwiczala † »

Pewnie masz Piotrze oznaczone te motylki na zdjęciach, ale podpowiem:
-Motylek (DSC00435a) to Appias olferna (dawniej Appias libythea) samiczka
-motyl to Eurema sp. Po widoku spodu trudno o jednoznaczne określenie gatunku (w Tajlandii 11 gatunków). Najbardziej prawdopodobne, że to Eurema hecabe.
Awatar użytkownika
Aneta
Posty: 16269
Rejestracja: czwartek, 6 maja 2004, 12:14
UTM: CC88
Lokalizacja: Kutno

Post autor: Aneta »

A pluskwiak wygląda na Spilostethus hospes (Lygaeidae).
Awatar użytkownika
eutanatos
Posty: 442
Rejestracja: sobota, 4 lipca 2009, 17:09
Lokalizacja: Częstochowa

Post autor: eutanatos »

...a ważka na Crocothemis servilia - samice.
Piotr Kowalski
Posty: 571
Rejestracja: piątek, 3 lipca 2009, 09:06
Lokalizacja: Ciemne

Post autor: Piotr Kowalski »

7 stycznia (czwartek). Każdy etap drogi do Kambodży przygotowany był w najdrobniejszych szczegółach. O szóstej rano zabiera nas spod hotelu taksówka i zawozi pod dworzec kolejowy. O siódmej ma być bus , którym mamy podjechać do granicy. Mamy dwadzieścia minut oczekiwania. Jak zwykle kręcę się , nie mogąc usiedzieć. Dworzec nic ciekawego , spodziewałbym się czegoś dużego. A ten wielkością dorównuje naszemu Centralnemu i to tylko górny poziom. Na środku kilka rzędów plastikowych krzeseł. Wszystkie zajęte , oczekujący to pół na pół , Biali i Tajowie. Na jednej ze ścian dworca rząd sklepików. Kupuję mapę Tajlandii za 100 batów. Wychodzę na zewnątrz pod ścianami śpią bezdomni. Niektórzy są tak brudni , że idealnie się maskują , zlewając się z szaro – burym kolorem chodnika. Wracam na czas. Podjeżdża bus , pakujemy plecaki i zajmujemy miejsca. Ruszamy i jedziemy w kierunku granicy. Towarzystwo międzynarodowe: dwóch Niemców , para Australijczyków , dwóch Anglików i nas troje. Droga nic ciekawego , pola uprawne i co jakiś czas , równe rzędy nasadzonych eukaliptusów. Po mniej więcej trzech godzinach dojeżdżamy pod granicę. Stacja końcowa , parterowy pawilon gdzie mieści się kilka firm. Wśród nich biuro turystyczne , przed którym stoi kilka stolików. Przy jednym z nich siadamy i dostajemy do wypełnienia formularze wjazdowe do Kambodży. Odwiedzam ichnią toaletę , najzwyklejszy narciarz obok stoi plastikowa beczka wypełniona wodą w której pływa mała plastikowa miseczka. Rozwiązanie spuszczania wody myślę , że indochińskie bo spotkaliśmy takie w Tajlandii i Kambodży wielokrotnie. Po zebraniu grupy piętnastoosobowej , przewodnik tajski udziela instruktarzu: uwaga na kieszonkowców , oszukańców , żebraków , walutę wymieniać tylko w bankach. Ruszamy pieszo , oczywiście musi nas poprowadzić przez środek bazaru , sprzedawcy przyglądają się nam tęsknym wzrokiem , może coś od nich kupimy. Nie zwracam uwagi na padające z boku co jakiś czas Hello Mister. Jest około południa słonko w zenicie , bardzo duszno i parno , pot równiutko ścieka mi po twarzy , plecak lekko zaczyna mi ciążyć. Po przejściu granicy Tajlandzkiej ziemia niczyja. Odcinek może półkilometrowy , ale bardzo ciekawy. Mijamy bramę na której widnieje napis Królestwo Kambodży. Dalej mostek nad płynącym w dole strumykiem. Opadające brzegi wyznacza równiutki dywan śmieci , takiego syfu dawno nie widziałem. Dalej straganiki i sklepy wolnocłowe wypchane papierosami i alkoholem. Troszeczkę odsunięte od drogi wyrastają po lewej dwa , po prawej jeden dziesięciopiętrowe budynki , szkło i aluminium. Na dalszym z nich napis --cenzura-- Royal. Na bliższym po lewej napis Poipet --cenzura-- Resort , po prawej Holiday Palace , obydwa połączone łącznikiem ponad drogą. Dochodzimy do budynku odpraw paszportowych Kambodży. Parterowy wąski barak wewnątrz dwa okienka , duchota straszna , za klimatyzację robią trzy wentylatory przymocowane do ścian pod sufitem. Brud straszny. Na ścianach nieokreślonego koloru , wywieszone dwujęzyczne plakaty informujące , że sex z nieletnimi jest przestępstwem. Przychodzi moja kolej , wręczam paszport , kartę wjazdu i kartkę z e-vizą. Kolejne pieczątki lądują w moim paszporcie , wychodzę na zewnątrz , jestem w Kambodży. Zaraz za przejściem granicznym jest kilka ławek – forma poczekalni. Co chwila podjeżdżają autobusy , taksówki zabierając kolejnych turystów. Zrzucamy plecaki czekając na swoją kolej. Po serii ostrzeżeń , czujny jestem jak ważka. Szczególnie , że w poczekalni siedzi kilku luźno rozrzuconych śniadych ludzi. Nie spuszczam wzroku z naszych bagaży , jedynie co jakiś czas mimochodem omiatam otoczenie. Prawie nic interesującego sklepiki , przenośne jadłodajnie , środki transportu i otaczający to wszystko wszechobecny kurz i brud. Jakoś tak jest , że człowiek szybko przyzwyczaja się do otaczających warunków i przestaje go cokolwiek drażnić. Może to świadomość , że i tak na obecną chwilę nic się nie da z tym zrobić. Jest jedna rzecz , która przyciąga moją uwagę na dłuższą chwilę , forma transportu przez granicę. Drewniane jednoosiowe ryksze z niskimi burtami , często chyba pozbijane w pośpiechu . Kółka wymontowane z motocykla. Wyposażone z przodu w ramkę tak , że naciskając na nią całym ciałem można poruszać jak i sterować pojazdem. Częsty widok babcia steruje , dziadek popycha wózeczek od tyłu. Bądź steruje młodzieniec , a kilkoro dzieci od ośmiu do dwunastu lat popycha od tyłu. Wózeczkami wożą dosłownie wszystko: owoce , odkurzacze , materiały budowlane. Większość siły napędowej ma twarze pozasłaniane maskami. Wyglądają jak czarne charaktery z filmu Mad Max. Podjeżdża nasza taksówka pakujemy plecaki do bagażnika. My we trójkę siadamy z tyłu z przodu Japończyk wyjeżdżamy z Poipet jedziemy do Siem Reap. Drogi pewnie będzie ze sto pięćdziesiąt kilometrów. Jeszcze półtora roku temu była to szutrówka , a obecnie pięknie wylany asfalt. Po drodze mijamy cały czas wysuszone pola ryżowe. Większość już zebrana. Gdzieniegdzie kilkoosobowe grupki przy pomocy sierpów wycinają resztki upraw. Czasami mijamy sadzawki z brudno brązową wodą , która spłynęła z poletek i nie zdążyła odparować lub wsiąknąć. Młodzież zanurzona w nich po pas , łowi sieciami ryby. Ja osobiście z własnej nieprzymuszonej woli nigdy bym tam nie wlazł. Mijamy chatki rolników , wszystkie stoją na palach. Życie odbywa się na piętrze natomiast pod spodem jest składowisko różnych rzeczy. Często w pobliżu leży łódka , jak ryba wyrzucona na piach. Mogę wywnioskować , że w czasie monsunów jest to jedyny sposób na dostanie się do chatki suchą stopą.
Kambodża była kolonią francuską. Obowiązujący jest ruch prawostronny. A taksówka , stara Toyota Corolla pozyskana jest z Tajlandii ma kierownicę z prawej strony. Były momenty , że resztka włosów stawała mi do pionu , jak szoferak zabierał się za wyprzedzanie ciężarówki na zakręcie przecinając podwójne ciągłe linie.
Dojeżdżamy do Siem Reap najpierw chatki okolicznych rolników i nagle jak uciął nożem , pojawiają się hotele. Wszystkie nowiutkie Marriotty , Holidaye i inne. Przed nimi pięknie poprzycinane krzaki , żywopłoty , idealnie zadbane trawniczki. My jedziemy dalej , mamy opłacony tańszy hotel. Mijamy centrum i po czterech kilometrach zjeżdżamy z asfaltu w boczną gliniastą wyboistą uliczkę. Jesteśmy przed naszym hotelem.
Po dopełnieniu formalności wychodzimy w miasto. Wieczór , ulica którą przyjechaliśmy zaczyna się korkować , sznur samochodów w obu kierunkach miedzy nimi balansując przeciskają się motorowery , skutery , tuk tuki. Żeby przejść z jednej strony na drugą trzeba wejść na jezdnię i wymusić zatrzymanie się jadących pojazdów. Rząd miejscowych knajpek z wystawionymi stolikami , obok stoją przenośne barki gdzie na grilu przygotowują szaszłyki z kurczaka i z czegoś co przypomina z kształtu nietoperza. Między nimi warsztaty mechaniczne , wulkanizacyjne gdzie na miejscu można dokonać szybkiej naprawy. Ścisk , szum , rwetes wszyscy czymś zajęci. A ja mam głupie uczucie , że jesteśmy bacznie obserwowani. Wchodzimy do knajpki i z lodówki wyciągamy: puszkę piwa , fanty i butelkę wody. Na pytanie ile to , młody restaurator najpierw nas lustruje , później liczy muchy na suficie i po chwili stwierdza dwa dolary. Ledwo siadamy przy stoliku pojawia się żebrak , odchodzi bez niczego , za moment jest następny i następny , nie lubię takich sytuacji kiedy non stop ktoś mi wisi nad głową. Przeciskamy się przez ulicę i wracamy do hotelu. Jutro wielkie zwiedzanie.
CDN
Piotr
Załączniki
Widok z balkonu hotelu Hilton.
Widok z balkonu hotelu Hilton.
DSC00296a.jpg (138.1 KiB) Przejrzano 8111 razy
Ja na balkonie.
Ja na balkonie.
DSC00302a.jpg (78.87 KiB) Przejrzano 8119 razy
Hotel. W nazwie ma coś z Hiltonem.
Hotel. W nazwie ma coś z Hiltonem.
DSC00578b.jpg (142.92 KiB) Przejrzano 8105 razy
Ulica prowadząca do hotelu
Ulica prowadząca do hotelu
DSC00583a.jpg (117.2 KiB) Przejrzano 8105 razy
Kambodża z okna samochodu
Kambodża z okna samochodu
DSC00932a.jpg (109 KiB) Przejrzano 8103 razy
Ja na przejściu granicznym
Ja na przejściu granicznym
DSC00519b.jpg (131.23 KiB) Przejrzano 8117 razy
Wózeczki na przejściu
Wózeczki na przejściu
DSC00516a.jpg (119.02 KiB) Przejrzano 8104 razy
Przejście graniczne
Przejście graniczne
DSC00517a.jpg (110 KiB) Przejrzano 8103 razy
Awatar użytkownika
eutanatos
Posty: 442
Rejestracja: sobota, 4 lipca 2009, 17:09
Lokalizacja: Częstochowa

Post autor: eutanatos »

Bardzo stylowe opisy, coś pomiędzy Tonny Halikiem a Wojciechem Cejrowskim :). Miło się czyta a do tego bonus w postci "Po serii ostrzeżeń , czujny jestem jak ważka" :mrgreen:
Piotr Kowalski
Posty: 571
Rejestracja: piątek, 3 lipca 2009, 09:06
Lokalizacja: Ciemne

Post autor: Piotr Kowalski »

8 stycznia (piątek). Szybkie śniadanie za 7,5 USD na trzy osoby. Mamy umówiony transport na ósmą rano. Po kilku kilometrach przed nami kasy. Po załatwieniu biletów (20 USD bilet dzienny do wszystkich świątyń) jedziemy dalej. Droga wiedzie przez las. Gąszcz nieprzebyty. Wzdłuż drogi wędrują grupki młodzieży i wygrabiają wszystkie liście wchodząc na dwa metry w głąb lasu. Przed nami duży parking , ledwo wysiadamy , a już jest koło nas grupka małych dziewczynek usiłujących nam sprzedać pocztówki , bransoletki , wisiorki. Orbitują wokół nas przez ładną chwilę. Są niesamowicie namolne. Wywijam się wykonując obroty i nieoczekiwane skręty , a te małe diablice , jak przyklejone. Przez cały czas mam przed oczami wyciągniętą dłoń z bibelotami , w uszach brzmi piszczące , błagalne rozciągnięte please. Przed nami główna świątynia Angor Wat. Już na pierwszy rzut oka robi ogromne wrażenie. Stoję na wprost wejścia. W głębi kamienny , pewnie czterometrowy mur ciągnie się w lewo sto metrów i w prawo to samo. Po środku zgrabnie wkomponowana wieża z bramą. Dwie inne lekko zdekompletowane po bokach , symetrycznie ustawione w stosunku do tej pierwszej. Do całego kompleksu prowadzi szeroki bo pewnie dziesięciometrowy kamienny most. Przerzucony jest nad dwustu metrową fosą wypełnioną wodą. Wchodzę w bramę , w lewo i w prawo ciągną się krużganki. Sklepienie to proste łuki. Całość konstrukcji co kilka metrów wzmacniają słupy , które wystają pilastrami , wypartymi na dole kamiennymi blokami. Brak posadzki powoduje , że tworzą się naturalne progi przez które nigdy nie lubiłem przełazić. Wychodzę z bramy i tu dopiero zaskoczenie. Roztacza się przede mną olbrzymi teren. W oddali (500 m) widać właściwą świątynie nad którą górują trzy wieże. Wiedzie do niej prosto jak strzelił kamienna dziesięciometrowa promenada. Miliony turystów wędrujących w obu kierunkach wypolerowały kamienne bloki na gładko. Boki zabezpieczają biegnące na całej długości grube kamienne balustrady , czasami wywinięte do góry i uformowane w głowy niby węży. Po sto pięćdziesiąt metrów otwartej przestrzeni mam po obu stronach , dalej ściana lasu. Po całym terenie luźno powtykane palmy kokosowe. Fantazja i rozmach wykonawców powodują , że wędrując promenadą muszę uważać , żeby nie przydepnąć sobie dolnej szczęki , która mi samoistnie opadła z wrażenia. Rok budowy ok. 1100 , to my w tym czasie wiemy gdzie byliśmy. Mijam dwie mniejsze świątynie. Po lewej stronie staw nad który schodzimy. Na tafli unoszą się liście , nad które wystają różowe kwiaty chyba Lilji wodnej. Znad brzegu robię kilka pamiątkowych urokliwych zdjęć całego kompleksu.
Kobiety oddaliły się trochę i nagły wrzask Grażynki odbił się echem od murów blisko tysiącletniej budowli. Zbaraniałem w pierwszym momencie , o cholera , ugryzł Ją jakiś gad. Szybkim truchtem dobiegam , zziajany pytam , co się stało? Kilku turystów przygląda się nam z zaciekawieniem. No i cóż się okazuje , tak były zaaferowane rozmową , że jak nagle coś uderzyło Ją w oko to wydała z siebie niekontrolowany wrzask. Rozglądając się po chwili znalazłem tego pięciomilimetrowego potwora. Teraz ja wydobyłem z siebie okrzyk , tylko , że radości. Pierwszy chrząszcz którego spotkałem w Kambodży. Kropelka octanu , małe pudełeczko i jest coś z żukowatych.
Wracając do architektury napisałem kompleks. Myślałem na początku , że to już jest świątynia. A tu błąd. Właściwy obiekt tkwi dopiero w środku , jak rodzynka w cieście. Jest na planie prawie kwadratu o boku pięćdziesięciu metrów. To na jego narożach sterczą wieże. Patrząc na nie z dalszej perspektywy przypominają mi one szyszki. A może gdyby kąt zwieńczenia kopuł był bardziej łagodny , kojarzyły by mi się one z kolbami kukurydzy. Ale to świątynia buddyjska , więc pewnie wieże symbolizują pąki kwiatu lotosu.
Otoczona jest ona dookoła podwójnym murem również na planie kwadratu pierwszy stu metrowy , drugi jest dwustumetrowy. Całość od frontu jest podniesiona o dwa szerokie progi tarasowe. Wchodzimy do środka po bokach krużganki od wewnątrz podparte kwadratową kolumnadą. Ściana wyłożona kamiennymi płytami w których wyrzeźbione są sceny bitew. Ręce , nogi , rydwany , dzidy i inne sprzęty wszystko się przenika tworząc niemiłosierny galimatias. Ciągną się one na wiele , wiele metrów. (podobno dziewięćset metrów) Dalej wewnętrzny perystyl przechodzi w dwa równoległe atria dochodzące do wewnętrznego muru. Po środku duże , dość głębokie , teraz puste , kamienne baseny. I tu jest jedyne miejsce gdzie na kolumnach pozostały resztki polichromii. Belki łączące kolumny przyozdobione są rozetami i powtarzalnymi wzorami. Resztki nie złuszczonej czerwonej i żółtej farby dają wyobrażenie , jak to pięknie musiało wyglądać w czasie największego rozkwitu. Drugi i ostatni mur , wewnątrz znów krużganki. Panuje w nich lekki półmrok , rozprasza go wpadające światło przez duże wkomponowane okna. Napisałem lekki dlatego , że we wszystkich oknach dość ciasno wstawione są grube kamienne toczone tralki. Mijamy go i wchodzimy na placyk na którym stoi główna świątynia. Żeby się do niej dostać trzeba by się wspiąć po bardzo ostrych schodach pewnie z osiem metrów. Władca , który zlecił budowę utożsamiał się z bogiem i może w ten sposób chciał wszystkim udowodnić , że dostać się do niego , nie jest tak łatwo. Całe szczęście , że wejście jest zamknięte dla turystów. Nie lubię schodów , a tym bardziej drabin. Obchodzimy świątynię , na murze okalającym , pomiędzy oknami umieszczone są kartusze z wyrzeźbionymi Apsarasami. Postacie kobiet po dwie czasami trzy. Z odkrytym dość mocno wyeksponowanym biustem , mające cudaczne nakrycia głowy. Mistrzostwo rzeźbiarskie , wiotkość postaci sprawia wrażenie , że w tanecznym pląsie unoszą się nad ziemią. Przyglądam się twarzom i tu momentami niesmak , wyziera z nich złośliwość , zaciętość i jak to się mówi zła karma. Wychodzimy od tyłu i obchodzimy szerokim łukiem cały kompleks. Las mocno wykarczowany sprowadzony do roli parku. Duże powierzchnie tak wygrabione , że pozostało tylko klepisko. Nie chcąc wracać wśród narastającego tłumu turystów wybieram drogę na skraju lasu. Przed mną nieduże dwie współczesne świątynie i trzy luźno rozrzucone budyneczki , lekko uniesione na palach. Wokół kręcą się małoletni mnisi okręceni w pomarańczowe zawoje. Świątynie jak zwykle mają fantazyjnie wywinięte dachy. Na jednej z nich nad wejściem malarz prymitywista , używając mocno transparentnych kolorów przedstawił sceny z życia Buddy. Wokół świątyń stoją małe stupy. Obwieszone girlandami uschniętych kwiatów , przed nimi sterczą wetknięte w piach wypalone pęczki trociczek. To cmentarz. Wokół rosną krzaki z przepięknie kwitnącymi kwiatami na żółto i różowo. Nikt nie zwraca na mnie uwagi , tak jakby mnie tu nie było. I nagle znad krzaków podrywa się motyl i majestatycznie odlatuje w kierunku pobliskiego drzewa. Siada wysoko na gałęzi. Podchodzę bliżej , odszukuję go i robię mu kilka zdjęć to coś wygląda jak Papilio Memnon agenor. Idę w kierunku bramy , nad krzakami fruwają Junonie atlites robię kilka zdjęć , ale coś schrzaniłem i wszystkie wychodzą nieostre. Mimo , że mam ze sobą siatkę jakoś nie ośmieliłem się jej wyciągnąć. Co chwila przechadzają się strażnicy , przewodnicy prowadzący grupy turystów. Nie wiem jaka by była ich reakcja na moje wymachiwanie siatką. Grażynka z Małgosią są pierwsze na parkingu. Jestem jeszcze na moście jak dostrzegam , że opędzają się przed dziewczynkami. Gestykulacja rękoma budzi do życia jakby wściekły rój szerszeni , zaczynają się zlatywać drapieżniki , których gwałtownie przybywa. Ja chyłkiem przemykam się do taksówki , ledwo wskakuję i zatrzaskuję drzwi i słyszę stukot o szybę wyciągniętych dłoni dziewczynek , które nie zdążyły wyhamować. Jedziemy półtora kilometra dalej Angkor Tom z główną świątynią Bayon. Góra kamieni tworzy monument z plątaniną wewnętrznych korytarzy i zakamarków. Na piętrze umieszczono pełne wieże. Podobno jest ich pięćdziesiąt dwie , tyle ile było prowincji. Na każdej z nich wyrzeźbione są patrzące w czterech kierunkach świata jak nasz Światowid , twarze Buddy Avalokiteśwary. Tajemniczo uśmiechnięty zyskał miano Mony Lizy dalekiego wschodu. A tak naprawdę mimika rzeźby może symbolizować , że patrząc z góry i widząc co się dzieje na dole , to pozostaje mu tylko grymas ironii. Dajemy się porwać przez strumień turystów , który przypomina mi mrówki biegnące do mrowiska. A Bayon to przeszkoda na ich drodze. Fala przelewa się przez nią , momentami pulsując rozłażącymi się ludźmi na boki. Wychodzimy na zewnątrz wokół na trawie leżą równo poukładane ociosane kamienie te co odpadły od świątyni. Między nimi stoją drzewa pod większością z nich tabliczki z ichnią nazwą , łacińską gatunkową i do jakiej przynależą rodziny. Wędrujemy dalej przed nami roztacza się olbrzymia polana po lewej stronie ograniczona jest ona dwieście pięćdziesięciu metrowym murem. Na nim biegnie kamienna promenada z której można wejść do mniejszych świątyń. Na całej długości muru wyrzeźbione są słonie. Gdzieniegdzie promenadę podtrzymują garudy (ludzie z głowami orła) i małpy. Wsiadamy do taksówki i jedziemy przez las do ostatniej świątyni Ta Prohm , to jest deser całej wyprawy. Wysiadamy na niepozornym parkingu. Szeroka ścieżka wiedzie przez gęsty las. Sucho i spod nóg unosi się kurz. Całe krzaki przy ścieżce nie są zielone tylko rude. Co jakiś czas stoi drzewo i pod nim tabliczka określająca co to jest. I tak odnotowałem kilka najczęściej występujących: „Koki” Hopea odorata Dipterocarpaceae , „Trabekirey” Lagerstroemia floribunda Lythraceae , „Beng” Afzelia xylocarpa Leguminosae-caesalpinioideae , „Pring Bai” Syzygium cumini Myrtaceae , „Spung” Tetrameles nudiflora Datiscaceae. Dochodzimy do świątyni , początki są niepozorne , wokół muru wysokie drzewa. Wchodzimy przez niewysoką bramę do środka. I dopiero wewnątrz widać siłę przyrody. Niczym nie niepokojona wkroczyła na teren ludzi i sukcesywnie zaczęła przerastać większość budowli. Szczególnie ciekawie rośnie Tetrameles nudiflora zajmując miejsce na szczycie budynku spuszcza w dół grube korzenie. Mam wrażenie , że obejmuje budynek jak ośmiornica ofiarę , usiłując z niej wycisnąć ostatnie tchnienie. Inne na poziomie gruntu rozbudowując swój system korzeniowy rozpychają się unosząc do góry kamienne bloki trotuaru. A jeszcze inne wcale nie walczą z wytworem ludzkich rąk. Pełznąc rozlewają swoje korzenie wciekając w każdą szparę. Niektóre budowle rozepchnięte przez drzewa nie wytrzymały naporu i zawaliły się tworząc kamienne rumowiska. Większość wież , bram , dachów pokryta jest zielonymi mchami. Nieprawdą jest , że nic się nie zmieniło od czasów odkrycia. Cały czas widać prace mające na celu zachowanie status quo. A może i niekoniecznie. Przechodzę przez kolejne bramy nie słyszę ptaków , co jakiś czas rani moje uszy , dźwięk piły do cięcia kamienia. Dochodzę do obszaru zamkniętego dla turystów , hałas się nasila. Panowie w kłębach unoszącego się białego pyłu tną kamienne bloki. Następnie przymierzają i uzupełniają ubytki. Wychodzę na zewnątrz i czekając na Grażynkę i Małgosię siadam na murku. Rozglądam się i coś zwraca moją uwagę. Kilka metrów od mnie stoi rower strażnika oparty o drzewo. Na nim siedzi motyl. Zaniepokojony podrywa się robi rundę i znów ląduje prawie w tym samym miejscu co wcześniej , na siodełku. Robię mu zdjęcie. Cóż to za afrodyzjak go przyciągał mogę się domyślać , ale nie napiszę. Zbieramy się i idziemy dalej. Po drodze spotykam jeszcze raz Junonie atlites i robię jej zdjęcie. Mijamy siedzącą przy ścieżce grupę muzyków khmerskich. Piszczące dźwięki przetkane są równomiernym rytmicznym dudnieniem bębenków. Po lewej stronie kawałek łąki otoczonej wysokim żywopłotem. Na moment tam skręcam i robię zdjęcie modraszkowi. Wychodzę na parking , rząd stojących taksówek i tuk tuków. W głębi duży parterowy pawilon. To toaleta. Pokazując bilet mogę wejść do środka. Szok , Hilton może się schować. Kabiny po bokach. Narciarze po jednej , po drugiej normalne sedesy. Umywalki , lustra wszystko oprawione w marmury. Mydło w kostce , w płynie , papier różowy i biały jaki kto sobie życzy. Wracamy do hotelu. Szybka toaleta i jedziemy do centrum Siem Reap. Uliczka restauracyjna. Wzdłuż wędrują w obu kierunkach biali ludzie. Znajdujemy spokojny stolik z dobrym widokiem. Po zamówieniu dań , rozglądam się. Nadchodzących białych nagabują naganiacze tuk tuków. Po ulicy w tłumie snuje się młoda , krótko ubrana , szczuplutka Kambodżanka , która na widok samotnie siedzącego białego zaczyna kręcić biodrami. Brak zainteresowania z jego strony powoduje , że z dziury wyłazi jak szczur , stara burdel mama. Wymalowana jak lafirynda , nagabuje samotnika. Słyszymy jak on tłumaczy się po angielsku , że ma żonę. W odpowiedzi słyszymy , a co to za problem. Po chwili coś takiego musiał jej powiedzieć , że znika. Pozostaje jedynie młoda Kambodżanka zarzucająca sieć na szukających wrażeń facetów. Po kolacji wędrujemy po nocnym bazarku. Wszystko co można kupić to podróbki. Zegarki , koszulki , garnitury , sukienki , reszta to rękodzieło. Czasami są stoiska z niby starociami przypominającymi wyroby chińskie. Na jednej z uliczek korzystamy z czegoś co się nazywa masaż rybny. Za dwadzieścia minut moczenia nóg w basenie z rybkami płacimy po trzy USD od osoby. Fajne uczucie łaskotania , kiedy rybki skubią skórę na podeszwach stóp. Na pytanie czy to nie piranie , otrzymujemy odpowiedź , że są to rybki sprowadzone z Turcji. Robi się późno. Wracamy tuk tukiem do hotelu , płacimy jakieś nieduże pieniądze. Idziemy spać. Jutro wracamy do Tajlandii.
CDN
Piotr
Załączniki
Modraszek.
Modraszek.
DSC00925a.jpg (95.24 KiB) Przejrzano 8102 razy
Junonia atlites
Junonia atlites
DSC00916a.jpg (145.28 KiB) Przejrzano 8104 razy
Motyl na siodełku roweru.
Motyl na siodełku roweru.
DSC00909a.jpg (96.39 KiB) Przejrzano 8103 razy
Drzewo przy wyjściu z Ta Prohm.
Drzewo przy wyjściu z Ta Prohm.
DSC00902a.jpg (134.69 KiB) Przejrzano 8106 razy
"Spung" Tetrameles nudiflora w Ta Prohm
"Spung" Tetrameles nudiflora w Ta Prohm
DSC00900a.jpg (140.35 KiB) Przejrzano 8110 razy
Apsarasy w świątyni Bayon.
Apsarasy w świątyni Bayon.
DSC00761a.jpg (133.56 KiB) Przejrzano 8106 razy
Może być Papilio memnon agenor. Choć nie jestem do końca przekonany. Raczej Papilio polytes
Może być Papilio memnon agenor. Choć nie jestem do końca przekonany. Raczej Papilio polytes
DSC00720a.jpg (97.78 KiB) Przejrzano 8118 razy
Angkor Wat. Główny kompleks od tyłu.
Angkor Wat. Główny kompleks od tyłu.
DSC00684a.jpg (122.02 KiB) Przejrzano 8106 razy
Angkor Wat. Główny kompleks
Angkor Wat. Główny kompleks
DSC00614a.jpg (124.33 KiB) Przejrzano 8130 razy
Awatar użytkownika
mwkozlowski
Posty: 966
Rejestracja: niedziela, 20 lutego 2005, 21:21

Post autor: mwkozlowski »

na pierwszym zdjęciu to nie egzotyczne "lilie wodne" ale raczej swojskie lotosy, fajnie się czyta....
Awatar użytkownika
Antek Kwiczala †
Posty: 5707
Rejestracja: niedziela, 28 sierpnia 2005, 14:29
UTM: CA22
Lokalizacja: Kaczyce

Post autor: Antek Kwiczala † »

DSC00720a - druga sugestia jest poprawna, to Papilio polytes samiczka
DSC00909a (motyl na siodełku) to Cirrochroa surya siamensis
DSC00916a - OK (Junonia atlites)
DSC00925a (modraszek) - Rapala pheretima samiczka
Awatar użytkownika
Robert M.
Posty: 377
Rejestracja: poniedziałek, 26 września 2005, 17:07
Lokalizacja: Opole / Branice
Kontakt:

Post autor: Robert M. »

świetne po prostu! terminologia architektoniczna widzę opanowana w 100%. Tylko trochę wstyd, że to żona złapała pierwszego owada :razz:
Ostatnio zmieniony wtorek, 9 lutego 2010, 12:26 przez Robert M., łącznie zmieniany 1 raz.
Piotr Kowalski
Posty: 571
Rejestracja: piątek, 3 lipca 2009, 09:06
Lokalizacja: Ciemne

Post autor: Piotr Kowalski »

Dziękuję wszystkim za oznaczenia a w szczególności Antkowi. Ciągle zastanawiałem się czy to Lotos czy Lilja kształt płatków mi nie pasował. Jeśli chodzi o pierwszego chrząszcza to chyba jest tak zawsze , że Grażynka zawsze musi złowić coś pierwsza :grin:
Piotr
Piotr Kowalski
Posty: 571
Rejestracja: piątek, 3 lipca 2009, 09:06
Lokalizacja: Ciemne

Post autor: Piotr Kowalski »

9 stycznia (sobota) Wracamy do Tajlandii. Taksówką do granicy. Piesza wycieczka przez ziemię niczyją. Zaraz za przejściem czeka na nas następna taksówka. Opłacony mamy jeszcze przejazd od granicy do dworca autobusowego w Chanthaburi. Miejscowość na południe od przejścia granicznego , piętnaście kilometrów od brzegu morza. Kierowca prawdziwy Taj. Tak sobie zawsze ich wyobrażałem. Szczuplutki powiedziałbym patykowaty. Twarz pociągła , zapadnięte policzki , śniada cera , lekko skośne oczy. No i najważniejsze , grube czarno – krucze włosy opadające na plecy. Chłopina chcąc mi pomóc złapał się za mój plecak , biedaczek o mało nie dostał wylewu. Z przepraszającym gestem zaprzestał walki. Pakujemy się i jedziemy. Część drogi poświęcamy na wymianę uwag gdzie i jak jedziemy. Oczywiście stanęło na tym , że jeśli dalej ma być wyprawa entomologiczna to ja jestem kierownikiem i to ja mam prowadzić. Ale sprytnie wymyśliły. Wiadomo było od początku , że mamy się dostać nad brzeg morza i tam w dogodnym miejscu zarzucić kotwicę. Ma być plaża , woda , no i najchętniej kilka sklepów w pobliżu. Natomiast ja sobie poradzę. W trakcie wymiany zdań padł pomysł , a może namówić kierowcę , żeby nas podwiózł nad morze. Próba nawiązania kontaktu skończyła się wzruszeniem ramionami. No tośmy sobie pogadali. Doszliśmy do końcowego wniosku , że zobaczymy jak będzie dalej wyglądać podróż , wraz z rozwojem sytuacji. Pozostałą część czasu poświęciłem na oglądanie widoków. Na początku płasko jak stół. Plantacje kokosów , ananasów i czegoś co wyglądało jak kukurydza. Od połowy drogi zaczęły się pagórki i pokazały się łąki , które często zostały powypalane. Po lewej stronie wyrosła góra wysoka na około osiemset metrów. Ciekawe ukształtowanie ostro biegnące do góry ściany , płaska grań ciągnęła się kilka kilometrów. U podnóża las wspinający się do połowy góry. I już mi się robi miło i ciepło na duszy. Dojeżdżamy do Chanthaburi , wypakowujemy się na dworcu PKS-u. Z dziesięć zadaszonych stanowisk i mały pawilon z kasami. Momentalnie koło nas pojawia się kilku kierowców taksówek i tuk tuków oferując swoje usługi. Rozglądając się wyciągam mapę i idę w kierunku kas. Jedno z okienek to nie kasa tylko informacja. Na nasz widok Tajka wyskakuje na zewnątrz i dochodzi do mnie. Połamanym angielskim zadaje pytanie gdzie chcemy jechać. Grażynka z Małgosią cofnęły się troszeczkę zajmując pozycję wyczekującą. Krótko mówiąc wypchnęły mnie przed szereg. Teraz ja jestem kierownikiem. A co będę dukał swoim angielskim , podtykam Tajce pod nos mapę. I wskazuję jedną z pierwszych na chybił trafił miejscowości będących na wybrzeżu. Wokół nas robi się małe zbiegowisko. Kilka głów pochyla się nad mapą. Coś mamroczą , podnoszą głowy i widzę , że wzrok mają podejrzanie mętny. Literki łacińskie i nijak nie mogą ich rozczytać. No cóż , może ja spróbuję. Nazwa fajna Laem Mae Phim , czytam jak jest napisane. Totalnie wszystkich zamurowało , chyba coś musiałem dziwnie zazgrzytać. Tajowie spoglądają na siebie , konsternacja , po piętnastu sekundach jeden z bystrzejszych zaskoczył. Radośnie chyba z lekką dumą oświadczył mięciutko Lja mia pim kładąc akcent na literę l i p skracając ostatni wyraz , który zabrzmiał jak kropelka deszczu uderzająca o blaszany dach. No i nastąpił wybuch radości (zabrakło tylko fajerwerków) poklepując się , kilka razy powtarzali nazwę miejscowości do której chcemy dojechać. Tajka z informacji coś mi klaruje , że za czterdzieści pięć minut ze stanowiska ósmego odjeżdża autobus do miejscowości Rayong. , po drodze możemy wysiąść i taksówką dojechać do wybrzeża. Mapę mam w głowie. Droga z Chanthaburi do położonego poziomo na zachód Rayongu biegnie wzdłuż wybrzeża momentami zbliżając się na odległość pięciu kilometrów.
Idziemy na stanowisko numer osiem odprowadzani wzrokiem zawiedzionych taksówkarzy. Autobus stoi , wrzucamy do luku plecaki. Jeszcze nie zdążyłem rozprostować pleców , już kierowca na nas macha. Wsiadamy a on zamyka drzwi uruchamia silnik i odjeżdża. Co jest , miało być czterdzieści pięć minut oczekiwania , a on już jedzie. Chwila konsternacji , może to nie ten autobus. Podchodzi do nas bileter autobusowy. Pokazuję mu mapę i pytam czy jedziemy do Rayongu. Nie mówi po angielsku. Macha uspakajająco ręką , a następnie wyciąga dłoń z pieniędzmi , dając do zrozumienia że trzeba zapłacić. Grażynka wyciąga dwieście batów , które on skwapliwie łapie. Wypłaca dwadzieścia batów reszty , wyrywa z bloczka bilety i mi je wręcza. Obok mnie siedzi młoda Tajka i coś zagaja , a następnie wyciąga dłoń w kierunku biletów które trzymam. Daję jej jeden , ogląda go i już otwiera usta , kiedy bileter spojrzał na nią chyba lekko groźnie. Zatrzasnęła usta , oddała mi bilet i odwróciła się do okna. Pewnie nas oszukał , może zapłaciliśmy za całą trasę , a w połowie mieliśmy wysiąść. Koszt biletu od osoby sześć złotych , nie ma co się szarpać szczególnie , że komunikacji słownej nie ma żadnej. Droga dwupasmowa w jedną stronę , wzdłuż niej małe miejscowości , sklepiki , warsztaty , pola uprawne. Po półtoragodzinnej jeździe zatrzymujemy się , bileter machając na nas ręką wyskakuje , żeby pomóc nam wypakować bagaże. Pytam taxi , pokazuje czterech facetów siedzących na ławeczce pod małym daszkiem. Wskakuje do autobusu , który odjeżdża. Rozglądam się , ichnią autostradę w tym miejscu przecina droga lokalna. Całe życie zorganizowane po drugiej stronie autostrady. Wracam wzrokiem do czterech facetów , gdzie ich taksówki , nie ma. Za to stoją cztery motorowery. Dopiero teraz zorientowałem się , że mają na sobie pomarańczowe kamizelki , na szyjach smycze z zawieszonymi identyfikatorami i małymi posążkami Buddy. Siedzą i palą papierosy. Najstarszy podnosi się , gasi peta i podchodzi. Wskazując na siebie palcem mówi taxi. No ładnie. Wyciągam mapę pokazuję miejscowość i dodatkowo mówię jej nazwę w sposób podobny jak usłyszałem na dworcu. Taj od razu ją powtarza i odwraca się do kolegów. Coś między sobą omawiają. Odwraca się do mnie i coś zagaja. Wygłaszając oczywiście po naszemu na głos sentencję „możesz sobie pogadać” sięgam do torby po ołówek. Wciskam mu go w dłoń i podtykam mapę. Chłop kaligrafuje 600 batów. No to teraz ja pokazuję na nas troje i bagaże. Na to on pokazuje na siebie i dwóch kolegów i przyjmuje pozycję jak szalona żaba z filmiku internetowego. Komicznie wygląda z wypiętym tyłkiem w przysiadzie , kręcąc wyimaginowaną manetką gazu. Głośno mówię , że chce sześćset , Małgosia stwierdza , spróbuj pięćset. A Grażynka , że na żadnym motorowerze z obcym facetem nie będzie jeździć. Taj stoi i czeka , westchnąłem i wypisałem na mapie czterysta. Na widok kwoty , odwrócił się bez słowa na pięcie usiadł na ławce i zapalił ostentacyjnie papierosa. No i co dalej? A może przejdźcie na drugą stronę autostrady tam w bocznej uliczce jest kilka budynków może to miasteczko. No to jest szansa na taksówkę. Grażynka z Małgosią przechodzą na drugą stronę i znikają w uliczce. A ja pilnując plecaków , przeglądam mapę. Nagle szturchnięcie , stoi przede mną szef bandy czterech taksówkarzy , w wyciągniętej dłoni trzyma płaskie pudełeczko z czarnym proszkiem. Widzę , że mnie czymś częstuje. Na moje niezdecydowanie demonstruje wciąganie proszku do nosa. A tabaka. I jak to mówią nie wymiękam wciągam do dwóch rur. Kręci nieźle , aż lekko łzawią oczy. Kichnięcie jest tak potężne , że odrywa mnie od ziemi. Wszyscy się śmiejemy jak starzy dobrzy znajomi. Taj idzie palić papierosy , ja wracam do przeglądania mapy. Grażynka z Małgosią wracają. I gdzie ta taksówka , nie ma i nie będzie. Ale zasięgnęły języka. Świetnie wymyśliły , że wykształconym człowiekiem znającym język musi być aptekarz. Podpowiedział , że trzeba spróbować stopu. Pakujemy na siebie plecaki i machając na pożegnanie taksówkarzom skręcamy w uliczkę prowadzącą do morza. Nie zdążyliśmy przejść pięćdziesięciu metrów jak macham na nadjeżdżający samochód. Zatrzymuje się wysiada młoda Tajka pytam Phe. (studiując mapę doszedłem do wniosku , że powinniśmy być mniej więcej na wysokości tej miejscowości i że ona też nam pasuje) Kiwa głową na tak , międląc palcami wysuniętej dłoni (gest międzynarodowy) czy będziemy coś płacić , przecząco kręci głową. Włazimy na skrzynię ładunkową pick-upa. Po dwudziestu minutach szybkiej jazdy jesteśmy w porcie w miejscowości Phe. Jest to baza wypadowa na wyspę Ko Samet. Jak spod ziemi wyrasta mała , pulchna , ufarbowana na rudo Tajka , czy może nam pomóc. Tak , czy są jakieś hotele na wybrzeżu i jak się do nich dostać. Jest ich dużo i że można się do nich dostać transportem lokalnym. Czyli zadaszony pick-up z zamontowanymi ławeczkami z przyspawanym z tyłu podestem ułatwiającym wsiadanie.(Grażynka nazwała je wywrotką) Właśnie nadjeżdża , na nasz widok , stojących przy jezdni trąbi z daleka. Machnięcie ręką i już hamuje koło nas , wsiadamy. Jedziemy drogą nadmorską na wschód. Jeszcze w Warszawie studiowałem mapy i właśnie ten fragment wybrzeża mnie interesował. Przyglądam się jak go zatrzymać. Wystarczy wcisnąć przycisk zamontowany pod sufitem. Po kilku kilometrach pojawiają się hotele zorganizowane między drogą a morzem. I tak na pałę wciskam guzik. Płacimy po trzy złote od osoby. Stoimy na skraju jezdni przed nami Novotel o nie , tu będzie za drogo , obok niego jest skromniejszy hotel. Jest już późno robi się powoli szaro. Załatwiamy pokój na jedną noc. Jutro poszukamy ciekawszego i tańszego miejsca. Robi się ciemno , biorę aparat i krążę wokół domku. Cicho , słychać szum morza będącego pięćdziesiąt metrów od nas i odgłos muzyki dochodzący z oddali. Przechodzę pod palmą kokosową i słyszę jak coś się w niej kotłuje. Przyglądam się dwa metry nade mną w świetle wygwieżdżonego nieba fruwa coś jak nasz trzmiel. Jest wyraźnie czymś podenerwowany. Krąży wokół czegoś , po chwili odlatuje. Robię zdjęcie tego czegoś. Wychodzi na zdjęciu modliszka , która upolowała pobratymca. Najwyraźniej przyjaciel usiłował odgonić modliszkę , co mu się nie udało. Ciekawe zachowanie. Robię zdjęcie pięknego dwudziesto centymetrowego gekona. Obchodzę domki dookoła , zbieram kilka truchełek samic chrząszczy podobnych do naszego Oryctesa. Musi chyba spełniły swój obowiązek. Idziemy spać po dniu pełnym wrażeń.
CDN
Piotr
Załączniki
Hotel za dnia. Na bokach domki. Z tyłu za mną morze.
Hotel za dnia. Na bokach domki. Z tyłu za mną morze.
DSC00988a.jpg (135.64 KiB) Przejrzano 8107 razy
Modliszka przy posiłku
Modliszka przy posiłku
DSC00948a.jpg (104 KiB) Przejrzano 8127 razy
Gekon
Gekon
DSC00955a.jpg (90.74 KiB) Przejrzano 8111 razy
Gekon
Gekon
DSC00946a.jpg (123.22 KiB) Przejrzano 8110 razy
Góra na trasie granica-Chanthaburi
Góra na trasie granica-Chanthaburi
DSC00945a.jpg (124.29 KiB) Przejrzano 8101 razy
Awatar użytkownika
Oxyartes15
Posty: 50
Rejestracja: środa, 28 stycznia 2009, 10:19
Lokalizacja: Żywiec

Post autor: Oxyartes15 »

Gekon to Gekon toke (Gekko gecko)
Relacja wspaniała :)
Piotr Kowalski
Posty: 571
Rejestracja: piątek, 3 lipca 2009, 09:06
Lokalizacja: Ciemne

Post autor: Piotr Kowalski »

No dobrze wszyscy widzieli szaloną żabę o której piszę. Ale dla przypomnienia http://www.youtube.com/watch?v=be2AUvIZLtE
Jest genialna.
A tak ogólnie jakaś podejrzana cisza. Ludziska ktoś to czyta. A jeśli tak to niech coś napisze.
Chyba że wszystkich zasypało śniegiem.
I jeszcze jedno zawsze mnie frapowało na forum , co to znaczy , że ktoś jest ukryty. CBŚ , CBA , a może ktoś by się odkrył. Poproszę o wyjaśnienie może być na priv.
Piotr
admin
Administrator
Posty: 1596
Rejestracja: środa, 4 lutego 2004, 03:41
Lokalizacja: Tomaszów Maz.
Podziękował(-a): 1 time
Podziękowano: 5 times
Kontakt:

Czytamy, Piotrze, czytamy .... :-)

Post autor: admin »

Piotr Kowalski pisze:A tak ogólnie jakaś podejrzana cisza. Ludziska ktoś to czyta. A jeśli tak to niech coś napisze.
Tak, temat jest czytany. Wczoraj został odwiedzony przez 37 osób, od początku istnienia czyli od 10-01-20010 już odwiedzony 2179 razy (średnio 70 razy dziennie, czyli ok 5 osób na godzinę) :-)
Dobrze się czyta i chyba to o to chodzi, relacja jest bardzo obszerna.

Co do statusu "ukryty" - jest takie pole w Profilu u każdego forumowicza, że może wchodzić na Forum i nie będzie wyświetlany na głównej stronie. Ponadto admin jak siedzi na forum, też ma status "ukryty" :-)
Załączniki
czytany.gif
czytany.gif (13.58 KiB) Przejrzano 8119 razy
Awatar użytkownika
palipa
Posty: 1142
Rejestracja: czwartek, 2 lipca 2009, 15:22
UTM: CF 34
Lokalizacja: Poland, Gdynia CF34

Post autor: palipa »

Oczywiście, że czytam(y). A lektura ciekawa, dobrze napisana, nawet moja małżonka lekko się wciągnęła, mimo że za owadami nie przepada ale wątki turystyczno-krajoznawcze ją wciągnęły.

Paweł
Awatar użytkownika
mwkozlowski
Posty: 966
Rejestracja: niedziela, 20 lutego 2005, 21:21

Post autor: mwkozlowski »

Piotr Kowalski pisze:czy to Lotos czy Lilja kształt płatków mi nie pasował.
Piotr
,

pośpieszyłem się, chciało by się bardziej egzotycznie, to może być jakiś gatunek grzybienia podobnego zresztą z daleka do lotosa(u?)
Piotr Kowalski
Posty: 571
Rejestracja: piątek, 3 lipca 2009, 09:06
Lokalizacja: Ciemne

Post autor: Piotr Kowalski »

Dzięki Adminie za odpowiedź. Fajny dzień i rok. Ale przyznam się wpadłem we własne sidła. Oczekiwałem wielu odpowiedzi innych forumowiczów. Dziękuję Ci Pawle. Pozdrowienia dla Małżonki. Fajnie że inni też coś napisali Aneta , Antek , Bartek , Eutanatos , Grzegorzb , Jacek , Jon , Robert Rosa , Robert M , mwkozlowski. Przesyłam dodatkowe zdjęcia rośliny może teraz da się rozpoznać.
Piotr
Załączniki
DSC00622c.jpg
DSC00622c.jpg (140.1 KiB) Przejrzano 8104 razy
DSC00621c.jpg
DSC00621c.jpg (144.95 KiB) Przejrzano 8101 razy
Ostatnio zmieniony niedziela, 14 lutego 2010, 21:25 przez Piotr Kowalski, łącznie zmieniany 1 raz.
Pawel Jaloszynski
Posty: 1887
Rejestracja: czwartek, 5 lutego 2004, 02:00
Lokalizacja: Palearktyka

Post autor: Pawel Jaloszynski »

Jeśli ktoś choć raz widział lotosy, to nigdy ich nie pomyli z rodzajem Nymphaea, a to on jest na zdjęciach Piotra. W Nymphaeaceae jest raptem kilka rodzajów i akurat grzybienie jest stosunkowo łatwo odróżnić od pozostałych. Fotka lotosu poniżej, dla porównania. Nie jestem botanikiem, ale w Indiach bardzo pospolity jest grzybień Nymphaea nouchali i moim zdaniem roślina na zdjęciach jest albo tym właśnie gatunkiem, albo czymś bardzo bliskim (jeśli w ogóle da się grzybienie po obrazkach identyfikować, szczególnie biorąc pod uwagę mnogość hodowanych odmian).

Paweł
Załączniki
lotos.jpg
lotos.jpg (126.73 KiB) Przejrzano 8108 razy
Awatar użytkownika
mwkozlowski
Posty: 966
Rejestracja: niedziela, 20 lutego 2005, 21:21

Post autor: mwkozlowski »

płatki i liście grzybieniowate, ale sterczą wysoko na szypułkach jak lotosy, na zdj DSC00614a.jpg wyglądały mi na lotosy.....z daleka
Jarosław Buszko
Posty: 756
Rejestracja: czwartek, 28 lutego 2008, 15:40
Lokalizacja: Toruń

Post autor: Jarosław Buszko »

Według mnie jest to Nymphaea pubescens. Ma charakterystyczne różowe kwiaty i ząbkowane brzegi liści. N. nouchali ma kwiaty niebieskie, a brzegi liści są gładkie lub nieregularnie ząbkowane.
Pawel Jaloszynski
Posty: 1887
Rejestracja: czwartek, 5 lutego 2004, 02:00
Lokalizacja: Palearktyka

Post autor: Pawel Jaloszynski »

Jarosław Buszko pisze:Ma charakterystyczne różowe kwiaty
Z charakterystycznością koloru można polemizować; w kluczach z "Flora of China" barwa kwiatów N. nouchali opisana jest jako "purple, blue, or purple-red". Ale po poczytaniu odrobinę na temat tych gatunków i obejrzeniu zbliżeń Piotra też dochodzę do N. pubescens, widać dobrze brzegi liści z długimi zębami.

Paweł
Piotr Kowalski
Posty: 571
Rejestracja: piątek, 3 lipca 2009, 09:06
Lokalizacja: Ciemne

Post autor: Piotr Kowalski »

Dziękuję Jarku ,Pawle i mwkozlowski za rozwianie moich wątpliwości. A teraz dalej moje wspomnienia.
10 stycznia (niedziela) Pobudka i idziemy na śniadanie. Hotel ładny roślinność zadbana , trawniki równiutko skoszone , przycięte żywopłoty. Ogrodnik podlewa drzewa i krzewy. Stołówka na świeżym powietrzu , no ale śniadanie w ogóle nie zjadliwe. Oceniając w skali od zera do dziesięciu to określiłbym na minus jeden. Szkoda opisywać. Po śniadaniu umawiamy się , że ponieważ dobę hotelową mamy do dwunastej to ja mam czas dla siebie do jedenastej. Później zabierzemy bagaże i pojedziemy szukać innego hotelu. Zabieram sprzęt i wychodzę na zewnątrz. Okrążam kląb z pięknie kwitnącymi kwiatami. Nic nie lata , no co jest ? Idę dalej. Portier na mój widok otwiera bramę na całą szerokość. Kiedy go mijam składa ręce jak do modlitwy i skłaniając się zapytuje Mr taxi ? W odpowiedzi robię to samo i przecząco kręcę głową. Odprowadza mnie wzrokiem pewnie lekko zdziwiony , bo w okolicy nic nie ma. Przechodzę przez ulicę i wchodzę na szutrową drogę biegnącą przez las. Po lewej wąski pas trzydziesto metrowy z głębokim rowem. Drzewa luźno rozrzucone zarośnięte krzakami sięgającymi mi do piersi. Pomiędzy nimi widać coś co przypomina łąkę z luźno rozrzuconymi mocno rozkrzewionymi drzewami. Po prawej regularny las. Nawet nie jest gęsty , ale dół stanowią sięgające do pół uda paprocie i jakieś inne krzaki. Po stu metrach droga szutrowa skręca w lewo pod kątem prostym. I w tym miejscu jest nazwijmy to krzyżówka. W prawo biegnie ścieżka w las. Idę na wprost po prawej stronie wielki rozłożysty trzymetrowy chyba krzew. Obok porzucone betonowe kręgi. Przede mną w dole olbrzymia połać piachu i wyschniętej spękanej gliny , skręcająca łukiem w prawo obiegająca kępę drzew. Na lewo pofałdowany teren. W nieckach nieregularne oczka wodne. Całość poprzerastana drzewami i krzakami których liście przypominają naszą wierzbę. Wygląda to jak nieczynne wyrobisko piachu. A to po prawej jak nieczynny plac budowy. Gdyby nie kępa drzew po prawej i zielona ściana w oddali powiedziałbym księżycowy krajobraz. Idę po klepisku dalej i skręcam w prawo wchodzę między drzewa , cały czas się rozglądam ale nic nie lata. Jestem zdruzgotany. Fakt godzina około dziewiątej. Skręcam siatkę i trochę bez przekonania zaczynam nią omiatać krzaki. Wchodzę coraz głębiej patrząc przez cały czas pod nogi , żeby nie nadepnąć na jakiegoś gada. Podobno Tajlandia jest światowym producentem surowicy przeciwko ugryzieniu różnych gatunków żmij. I nagle wypłoszony wyfruwa z krzaków motyl coś jak Tirumala septentrionis machnięcie i pudło , a on wleciał między gałęzie. Obiegam drzewo i wypatruję go. No i niestety , ale zdążył zwiać. Dochodzę do wniosku , że może trzeba spróbować popolować wokół oczek wodnych. Wycofuję się przechodzę przez piaszczyste wertepy. Znajduję wydeptaną ścieżkę między stawami w którą wchodzę. Rozglądam się nad brzegami nic nie siedzi. Twarz mi się coraz bardziej wydłuża ze smutku. Zbliża się godzina dziesiąta. W powietrzu słychać różne odgłosy ptaków. Są bardzo płochliwe. Już pięćdziesiąt metrów przede mną podrywają się do lotu i chowają się w koronach drzew. Koszulka zaczyna mi się kleić do pleców. Jest bardzo duszno. Dobrze że zabrałem ze sobą wodę. Co chwila uzupełniam płyny. Pot zaczyna mi się wykraplać na kopule głowy i ścieka za uszami na plecy. Dochodzę do kolejnego krzaka znad którego wylatuje coś jak Euploea core , machnięcie siatką i mam go. Zrzucam torbę z ramienia , wyciągam buteleczkę z octanem , dwie krople przez siatkę załatwia problem. Jestem w przysiadzie jednym kolanem opieram się o grunt. Głowa mi się kręci prawie dookoła , lustruję czy nie ma żadnych gadów w pobliżu. Wyciągam pudełeczko z gotowymi trójkątami , otwieram je i zabieram się za wyciąganie pincetą motyla z siatki. Octan już odparował. Pakuję go do trójkąta i dopiero teraz się zorientowałem , że pot z nosa i powiek kapie mi do otwartego pudełka , które nieopatrznie położyłem pod sobą. Pudełko pakuję do torby i łapiąc za teleskop siatki podnoszę się i w tym momencie czuję kilka bolesnych ukłuć na nodze. O cholera oblazły mnie mrówki. Strzepuję je , trzy milimetrowe całe jasno brązowe. Krążą wszędzie. Ciekaw jestem , a gdzie jest mrowisko. Rozglądam się , ich ilość się zwiększa przy pniu drzewa. Wspinają się na niego , wiodę wzrokiem za nimi , biegną najpierw po pniu później przechodzą na poziomą gałąź. Po środku niej z liści posklejana jest kula wielkości dwóch pięści do której włażą. To chyba ich mrowisko. Wracam , dochodzę do krzaka przy betonowych kręgach. Nad nim fruwa powoli samica z rodzaju Delias za nią trzech kawalerów. Biedacy nie zorientowali się , że za nimi leci czwarty samiec czyli ja. Całą czwórkę zapakowałem w trójkąty. Dopiero teraz widać fruwające motyle a jest godzina jedenasta. Wracam do hotelu. Podkoszulek można wyżymać. Pakujemy plecaki i opuszczamy hotel.
Czekamy przy drodze na wywrotkę. Słonko w zenicie , upał okrutny. Nareszcie nadjeżdża , pakujemy się. Wpadający pęd powietrza lekko nas schładza. Plan mamy taki , że podjedziemy bliżej Phe. Tak mniej więcej sześć , osiem kilometrów od miasta był rząd restauracyjek nad brzegiem morza , tam jedno z nas usiądzie z plecakami , a pozostała dwójka poszuka hotelu. Tak na czuja wciskam przycisk i wysiadamy. Restauracyjki jest ich pewnie z piętnaście przylegają do siebie. Pozbijane są chyba z tego co wyrzuciło morze. Fajny folklor. Odsunięte od asfaltu osiem metrów , otwarte wejście , po bokach ściany z desek w każdej z nich kawałek kontuaru. Za nim lodówka czasami dwie. Od frontu czasami gabloty lub półki. Wewnątrz kilka stolików. Ponieważ teren lekko opada przechodząc w plażę , to chcąc zachować poziom ostatnie stoliki stoją na platformach uniesionych nad grunt na metr. Wybieramy jedną z bliższych wchodzimy do środka. Na półkach stoją butelki z piwem. Coś chyba za długo , bo całe są zakurzone , a kapsle skorodowały od morskiej wilgoci. Zajmujemy stolik w głębi i zrzucamy plecaki. Pełne ściany rozdzielające restauracyjki biegną tylko do ich połowy. Dlatego siedząc przy ostatnim stoliku mamy wgląd do sąsiadujących restauracyjek. Nikogo w nich nie ma. Na siedem restauracyjek jesteśmy jedynymi klientami. Widok wspaniały na Khao San i morze teraz będące dwadzieścia metrów od nas. Pojedyncze osoby wędrują brodząc w wodzie. Generalnie pustka , cisza i spokój. Przybiega właściciel , wtyka nam menu. Ale zamawiamy tylko kawę. Oczekując na realizację , Grażynka z Małgosią stwierdzają , że może przeszedłbym na drugą stronę ulicy i zobaczył co tam jest. No cóż jak zwykle wysyłają najsłabszego językowo. Przeskoczyłem na drugą stronę. Wzdłuż ulicy betonowe , ażurowe ogrodzenie , wysokie na metr , po środku brama taka , że można w nią wjechać tirem. W głębi rondko po środku którego stoi ołtarzyk. Po prawej recepcja w głębi kilka rządków domków. Wychodzi Tajka , na pytanie , czy są wolne pokoje , kiwa twierdząco głową. Wręcza mi karteczkę z cennikiem. Czy chcę zobaczyć pokój , tak. Bierze klucze i idziemy , okazuje się , że to domki. Duży pokój z aneksem kuchennym i dużą łazienką. Przed domkiem betonowy stół i cztery krzesła. Warunki świetne , cena przystępna. Dobrze zaraz wrócę , tylko muszę się naradzić z Kobietami. Wracamy do recepcji i cóż widzę w poprzek asfaltu zasuwa wąż , raczej maluch , może miał ze trzydzieści centymetrów , stalowo-szary. Więcej szczegółów nie widziałem , tak zwiewał na nasz widok. Coś recepcjonistka mówi na temat , że może być niebezpieczny. Wracam na drugą stronę i zdaję relację z tego co widziałem. Przezornie przemilczałem sprawę węża i dobrze , bo pewnie bym biegał wzdłuż ulicy i szukał innego hotelu. Siedzimy sobie i napawamy się widokiem morza , podchodzi dwóch Tajów i prowadzą słonia. Nieduży bo ma dwa metry wysokości. Kupując u nich ananasa można go pokarmić , taka atrakcja. Oczywiście Grażynka z Małgosią skorzystały z okazji. Po skończeniu dokarmiania zwierzęcia , idą sprawdzić hotel w którym byłem. A ja mam okazję dopić swoją zimną kawę. Wracają , oględziny wypadły pozytywnie , zabieramy bagaże i przechodzimy przez ulicę. Dwa domki sklejone są ze sobą. Dostajemy ostatni domek najdalej odsunięty od ulicy. Za nim jest nieduża łączka z kilkoma drzewami i dalej nieduży las z kępami bambusów. Otoczenie miłe. Oczywiście zabieram sprzęt , aparat i idę na rekonesans. Włażę do lasu rozglądając się patrzę do góry czy coś nie chce mi spaść na głowę. I patrzę pod nogi. Całość usłana równiutko na pięć centymetrów opadłymi uschniętymi liśćmi. Chrzęszczą pod nogami , niemiłe uczucie , idealne miejsce dla gadów. Przeciskam się między większymi krzakami , patrzę góra , dół i nagle coś mnie tknęło. Stanąłem , pół metra przede mną na wysokości mojej piersi wisi pająk. Pajęczyna zdekompletowana , nieźle zamaskowana w pierwszym momencie jej nie dostrzegłem. Pająk ogromny , sam kadłub ma ze cztery centymetry , nóżki cienkie. Gdyby je rozciągnąć byłby wielkości prawie mojej dłoni. Zrobiłem mu kilka zdjęć z obu stron. Następnie nie niepokojąc go oddaliłem się. Od tamtej pory lustrowałem wszystko w pełnym zakresie mojego wzroku. Wracam do domku. Idziemy na kolację , na drugą stronę ulicy. Zamawiam kurczaka z orzechami i ryżem , Grażynka zamawia kraby w sosie curry , Małgosia rybę , wszystkie dania wyśmienite. Wracamy do domków , ciemno i świecą latarnie , nawet jedna na skraju lasu. Obchodzę je , niebo pięknie wygwieżdżone , księżyc pięknie świeci , nawet pół ćmy nie ma.
Idziemy spać. CDN
Piotr
Załączniki
Pająk spód.
Pająk spód.
DSC01305a.jpg (132.82 KiB) Przejrzano 8008 razy
Pająk wierzch.
Pająk wierzch.
DSC01298a.jpg (128.24 KiB) Przejrzano 8011 razy
Las bambusowy.
Las bambusowy.
DSC01022a.jpg (136.76 KiB) Przejrzano 8009 razy
Grażynka karmi słonika
Grażynka karmi słonika
DSC01003a.jpg (126.61 KiB) Przejrzano 8025 razy
Mrowisko
Mrowisko
DSC01237a.jpg (125.01 KiB) Przejrzano 8019 razy
Kolejne oczko wodne
Kolejne oczko wodne
DSC01228a.jpg (144.61 KiB) Przejrzano 8010 razy
Oczko wodne
Oczko wodne
DSC01203a.jpg (147.88 KiB) Przejrzano 8010 razy
Awatar użytkownika
Marek Przewoźny
Posty: 1414
Rejestracja: wtorek, 3 lutego 2004, 07:15
Lokalizacja: Poznań
Kontakt:

Post autor: Marek Przewoźny »

Piotr Kowalski pisze:Pająk ogromny , sam kadłub ma ze cztery centymetry , nóżki cienkie. Gdyby je rozciągnąć byłby wielkości prawie mojej dłoni. Zrobiłem mu kilka zdjęć z obu stron.
Jakaś Nephila - prządka
Piotr Kowalski
Posty: 571
Rejestracja: piątek, 3 lipca 2009, 09:06
Lokalizacja: Ciemne

Post autor: Piotr Kowalski »

Fajnie Marku , że dołączyłeś. Potwór był straszny
Piotr
Awatar użytkownika
Aneta
Posty: 16269
Rejestracja: czwartek, 6 maja 2004, 12:14
UTM: CC88
Lokalizacja: Kutno

Post autor: Aneta »

Marek Przewoźny pisze:Jakaś Nephila - prządka
Nephila pilipes na moje oko. Takie zwierzątko robi wrażenie ;)
Awatar użytkownika
Marek Przewoźny
Posty: 1414
Rejestracja: wtorek, 3 lutego 2004, 07:15
Lokalizacja: Poznań
Kontakt:

Post autor: Marek Przewoźny »

:smile:
Tak oglądam i zastanawiam się jakie to sobie musiały pływać chrząszcze wodne w tych oczkach wodnych :wink:
A przy okazji prządki jeszcze, to przykład pająków o chyba największym dymorfizmie płciowym, samce są kilka lub nawet 10 razy mniejsze od samic (oczywiście na zdjęciu samica)
Piotr Kowalski
Posty: 571
Rejestracja: piątek, 3 lipca 2009, 09:06
Lokalizacja: Ciemne

Post autor: Piotr Kowalski »

Odpowiem , bo patrzyłem pod twoim kątem. Ale jakoś nic nie widziałem. Ale ciekawe bo komarów też nie było. Przepraszam nie sprawdziłem ale może to była słona woda.
Piotr
Pawel Jaloszynski
Posty: 1887
Rejestracja: czwartek, 5 lutego 2004, 02:00
Lokalizacja: Palearktyka

Post autor: Pawel Jaloszynski »

Takich dużych prządek z rodzaju Nephila to ja naściągałem z brody dziesiątki ;-). W Japonii to są bardzo pospolite pająki i konstruują cholernie wielkie sieci w poprzek leśnych ścieżek, włazi się w to jak w szmatę. Pająki zresztą zupełnie nieszkodliwe i łagodne jak baranki. Jak stałem na przystanku autobusowym przy jakiejś malajskiej drodze i lokalne dzieciaki wypatrzyły, że mam siatkę na owady, to paroletni berbeć przyniósł mi w garści właśnie taką wielką, piękną prządkę. Japończycy wierzyli, że to są jadowite pająki i potrafią zamieniać się w ludzi (głównie w kobiety); u nich Nephila nazywa się jorou-gumo i w literaturze spotyka się legendy dotyczące związku tych zwierzaków z duchami opiekuńczymi zbiorników wodnych i wodospadów. Jorou-gumo pomagał takiemu duchowi (obake) łapać ofiary - jak ktoś zasnął w pobliżu nawiedzonego stawu to prządka oplątywała go nicią i obake mógł klienta wciągnąć do wody.

Paweł
Awatar użytkownika
Jacek Kalisiak
Posty: 3269
Rejestracja: wtorek, 24 sierpnia 2004, 14:50
Lokalizacja: Łódź
Podziękował(-a): 5 times

Post autor: Jacek Kalisiak »

Wreszcie trochę robactwa :razz: :mrgreen: :mrgreen:
I ciekawe te wątki "łapać, czy dać się ugryźć"! Ale jak rozumiem, nie było problemu z "dać się złapać"?
Awatar użytkownika
Antek Kwiczala †
Posty: 5707
Rejestracja: niedziela, 28 sierpnia 2005, 14:29
UTM: CA22
Lokalizacja: Kaczyce

Post autor: Antek Kwiczala † »

samica z rodzaju Delias za nią trzech kawalerów
Nie pokazujesz zdjęcia, ale najpospolitszym, i dosyć licznym gatunkiem z tego rodzaju jest w Tajlandii Delias hyparete.
Łukasz
Posty: 1071
Rejestracja: piątek, 12 maja 2006, 21:54
Lokalizacja: okolice Bielska-B./Kraków

Post autor: Łukasz »

Kontynuując wątek prządek (osobiście to bym w życiu tego nie wziął do ręki), jedno z afrykańskich plemion używa tychże pająków do produkcji nici, z których wyrabia się następnie szale. Prządki trzyma się na specyficznych roślinach i co jakiś czas "doi", otrzymując jednorazowo do 600m nici. Tkaniny są barwione wyciągami z lokalnych roślin i nie tylko, chyba też sprzedaje się je turystom.
admin
Administrator
Posty: 1596
Rejestracja: środa, 4 lutego 2004, 03:41
Lokalizacja: Tomaszów Maz.
Podziękował(-a): 1 time
Podziękowano: 5 times
Kontakt:

Dalsze posty .....

Post autor: admin »

Druga część: viewtopic.php?t=12585
Awatar użytkownika
Pramczas
Posty: 67
Rejestracja: sobota, 12 czerwca 2010, 13:02

Re: Tajlandia styczeń 2010

Post autor: Pramczas »

Piękne pajączki :) Z tego co wiem to rodzaj Nephila przędzie jedne z najmocniejszych nici ze wszystkich pająków :wink:
Awatar użytkownika
Piotr M.
Posty: 1229
Rejestracja: piątek, 9 listopada 2007, 14:50
Specjalność: Odonata_Ephemeroptera
Lokalizacja: Międzyrzec Podl.

Re:

Post autor: Piotr M. »

eutanatos pisze:...a ważka na Crocothemis servilia - samice.
Dla mnie to Brachythemis contaminata
ODPOWIEDZ
  • Podobne tematy
    Odpowiedzi
    Odsłony
    Ostatni post

Wróć do „Podróże i ekspedycje entomologiczne”