Borneo, VII-VIII 2012
: wtorek, 28 sierpnia 2012, 12:15
Zgodnie z obietnicą, krótka informacja dotycząca tegorocznej wyprawy. Postaram się tu zamieścić informacje bardziej "turystyczne", pomocne dla planujących wyprawę w te tereny. O sprawach "entomologicznych" napiszę dalej. Oznaczenia ze zdjęć będą musiały jeszcze trochę poczekać. Nie jestem na chwilę obecną w stanie ogarnąć tego dość bogatego materiału (w sumie ok. 8.000 zdjęć, pewnie kilkaset gatunków), a wymaga on jednak obróbki.
Wyprawa nie była stricte entomologiczna. Tradycyjnie nastawiałem się na fotografowanie zwierząt (dla siebie), roślin (dla Ogrodu Botanicznego w Powsinie) i krajobrazów (znów dla siebie ). Okazów w zasadzie nie przewoziłem, z małym wyjątkiem dla kilku karaczanów, dwuparców i chrząszczy, które żywe, z przeznaczeniem do hodowli dość dobrze zniosły podróż. Przelicznik walutowy. 1MR (malezyjski ringgit) to ok. 1zł. Tak więc bezproblemowo porównywać ceny
Podróż
Najdroższa część wyprawy. W zasadzie pozostaje tylko samolot. Z Polski nie ma bezpośrednich połączeń, tak więc pozostają przesiadki. Szukając najtańszych połączeń wybrałem dość męczący wariant: Frankfurt -> Doha (Katar) -> Kuala Lumpur -> Kota Kinabalu (Malezja). W sumie niemal 3 dni drogi (powrotna niecałe dwa), jednak ze zwiedzaniem "stacji" pośrednich. Warto zostawić pewne luki czasowe między lotami, bo opóźnienia i konieczność zmieniania lotnisk może wprowadzić spory chaos i ryzyko przegapienia samolotu. Tani przewoźnicy latają z różnych, czasami odległych terminali, warto to mieć na uwadze. Generalnie można zmieścić się w kwocie poniżej 4.000zł.
Pobyt
Z dużym wyprzedzeniem można znaleźć sobie dość tanie noclegi, choćby przez serwisy typu hostelworld.com. Konieczne jest uiszczenie przedpłaty (średnio 10% kwoty rezerwacji). Ponieważ nie należę do ludzi o dużych wymaganiach, w pełni zadowalała mnie formuła "Bed & Breakfast". Łóżka w sali wieloosobowej lub pokoik dla 4 osób (w takiej grupie podróżowałem) to średni wydatek 20-35RM na osobę za noc. Polecam zwłaszcza Kinabalu Mt. Lodge, leżący tuż przy parku narodowym Kinabalu. Doskonała miejscówka dla entomologów.
Transport
Można wynająć samochód. W zależności od modelu ceny wahają się od kilkudziesięciu do kilkuset MR za dzień. Pamiętać trzeba o wyrobieniu międzynarodowego prawa jazdy! Paliwo jest śmiesznie tanie. 95tka - 1,9MR, 97ka - 2,7MR. Można więc jeździć do woli. Dróg jest niewiele, ale są niezłej jakości. Malezyjczycy jeżdżą trochę jak wariaci i nie używają kierunkowskazów. Uwaga na ruch lewostronny! :>
Alternatywnie można korzystać z transportu publicznego. Wszędzie jeździ pełno busów. Za jazdę po Kota Kinabalu (KK) płacimy średnio 1,5-2MR. Do miejsc pod miasto 3-4MR. Za dojazd z KK do parku Kinabalu (90km górską drogą) - 16-20MR. Na liniowych trasach ceny są ustalone, prywatni przewoźnicy i taksówkarze chętnie się targują. Jednak taksówki do dość drogie rozwiązanie (choć przy naszych cenach, nadal bardzo tanie).
Jeśli korzysta się z hoteli lub bardziej zorganizowanych form wypoczynku, często w cenie wliczone są lub proponowane dojazdy czarterowymi busami. Łatwo je rozpoznać po biało-zielonym kolorze i napisie "Bus Persiaran". Jeśli chcemy je zatrzymać, stojąc na poboczu, raczej się nie zatrzymują.
Aha, autostop bywa praktykowany, ale zawsze warto czymś "odwdzięczyć się" podwożącemu.
Autobusy miejskie mają "mniej więcej" wyznaczone trasy i przystanki. Możemy je jednak zatrzymać i wysiąść w niemal dowolnym miejscu na ich trasie. Dość fajna sprawa, gdy łapiemy jakiś w drodze.
Jeśli chcemy popłynąć motorówką (jetty) na wyspy koło Kota Kinabalu, nie warto wędrować do portu. Za rejs na jedną wyspę płacimy ok. 25MR i dodatkowo opłatę portową - 7,5MR. Z targowiska lub okolicy portu rybackiego (deptak za "Wet Market"), można złapać kurs z rybakami (lub przez "naganiacza") za podobną, lub niższą cenę i bez opłaty portowej (lub 2MR jeśli jednak startujemy z przystani rybackiej). Umawiamy się z przewoźnikiem na godzinę powrotu i płacimy. Tu może się on zgodzić na transakcję 50% przed, 50% po, ale z reguły domaga się wpłaty całej kwoty. Początkowo mieliśmy duszę na ramieniu, ale zawsze wywiązywano się ze zobowiązań. Dobrze sfotografować łódź lub zapamiętać jej numer, aby nie było problemów z trafieniem do niej na przystani.
Jedzenie
O kuchni azjatyckiej można napisać encyklopedię. Podam więc tylko kilka faktów.
Jedzenie jest tanie. Powiedziałbym, że nawet bardzo tanie. Obiad można zjeść już za 4-6MR. Najczęściej składa się z porcji ryżu/smażonego makaronu, jakiegoś mięsa z sosem i jakiejś zieleniny. Jeśli ktoś boi się zatrucia, może skorzystać z restauracji (ceny różne, w zależności od standardu). Ja jednak korzystałem z jedzenia "z budki". Niemal wszędzie są jakieś małe, rodzinne restauracyjki. Również na targowiskach jest pełno przenośnych kuchni. Można na nich zjeść dobrze i tanio. Przez cały pobyt tylko raz lekko się podtrułem, najprawdopodobniej wodą. Kuchnia jest bardzo ostra, warto o tym pamiętać (ja taką akurat lubię). Warto zajrzeć na targowiska i obkupić się w owoce i warzywa. Wiele z nich widziałem i jadłem po raz pierwszy. Duriana, trochę przereklamowanego, spróbować trzeba obowiązkowo. Podobnie salaki, chlebowce, taraby i różne rodzaje bananów (te kupne u nas to straszny syf). Przy zakupach dobrze się targować, bo dla turystów sprzedawcy wymyślają z głowy "specjalne" ceny. Przeważnie dało się zejść 25-40%. Owoce morza, nawet w porcie w KK, były nadzwyczaj drogie. Tak więc z mięs pozostaje raczej wołowina i kurczaki. Napoje w cenach podobnych jak u nas. 2L Coca-Cola - 3,5-4MR. Przez większość czasu jechałem jednak na izotonikach (miejscowa marka "100Plus", w podobnej cenie). Niezastąpione w uzupełnianiu traconych z potem soli.
Klimat
Lipiec-sierpień to szczyt pory suchej i jednocześnie szczyt sezonu turystycznego. Swoją drogą chyba jednak najlepsza pora na zwiedzanie tych terenów. Przez miesiąc deszcz padał w ciągu dnia tylko ze 3-4 dni i to w górach.
Zaskoczył mnie również brak komarów. Przez cały pobyt i to nawet w środku dżungli, zobaczyłem może ze 3 sztuki. Więcej, bo tylko cztery, było lądowych pijawek Tak więc zamiast brać 6 opakowań repelentów, mogłem zabrać kremy z filtrem UV. Bardzo przydatne przy tak silnym słońcu.
Pomimo, że nie pada i jest słonecznie, wilgotność powietrza wynosi chyba ponad 90%. Warto to uwzględnić, gdyż zwiększa to wydzielanie potu i szybsze męczenie się. Te same dystanse, które pokonuje się bez najmniejszego problemu w klimacie umiarkowanym, tu zaczynają być problemem. Zawsze warto mieć w plecaku te 2l izotonika (o zwykłej wodzie lepiej zapomnieć). Wilgotność jest sporym problemem przy fotografowaniu. Pomijam możliwość korodowania sprzętu i ewentualne zwarcia + parowanie szkieł. Mój aparat ważył w sumie ponad 4kg. Tak więc trzymanie tego w takich warunkach w jednej ręce, bywało sporym problemem. Pierwszy raz nabawiłem się odcisków robiąc zdjęcia :>
Ludzie
Super! Sporo słyszałem od znajomych o gościnności mieszkańców Azji, ale to przeszło moje oczekiwania. Gdy wędruje się z plecakiem, w dowolnej okolicy, kierowcy i pieszy trąbią lub machają aby nas pozdrowić. Często "zaczepiali" nas na małą pogawędkę. Generalnie wszędzie są bardzo otwarci i przyjaźnie nastawieni do innych ludzi. W języku angielskim porozumiemy się niemal wszędzie. Przy czym najlepiej władają nim starsi (pamiętają czasy kolonialne) i najmłodsi (już się uczą). Na "zadupiu" może być z tym problem, ale większość zrozumie "how much?" i zna podstawowe liczebniki. Palce dużo pomogą, ale koniecznie należy się upewnić, czy rozmówca nas rozumie. Czasem zdarzają się spore nieporozumienia co do ceny (zwłaszcza jeśli ktoś zapomni o pokazaniu zera w cenie ). Bywa, że nasz rozmówca na nasze wywody kiwa głową, mówiąc "Yes", ale na koniec okazuje się, że i tak nic nie załapał. Tak więc w interiorze pomaga najprostszy język wspomagany znakami migowymi
O ile ze strony zwykłych ludzi raczej nic nam nie grozi, warto pamiętać, że Malezyjczycy wiedzą jak kombinować. Najczęstszymi sposobami skubania turystów są "specjalne" ceny. Gdy widać, że rozmówca robi dłuższą pauzę po zadaniu pytania, to właśnie wymyśla na ile nas naciąć. Targowanie pomaga, zwłaszcza, gdy robimy w tył zwrot, mówiąc, że to za drogo. Kolejny sposób, to niewydawanie reszty lub dawanie jej w mniejszej ilości. Najprościej się o to upomnieć, lub ostentacyjnie liczyć resztę, a skruszony delikwent z okrzykiem "I'm sorry!" niezwłocznie sam ją odda
Ubrania
Lekko, jak najlżej. Jeśli nie zamierzacie siedzieć wysoko w górach, gdzie temperatura spada do 0 stopni, wystarczą podkoszulki. Warto zabrać przynajmniej dwie pary długich spodni (łatwo się brudzą przy połowach). Ze względu na klimat, konieczne bywa zmienianie ubrania nawet 2 razy dziennie. Pamiętać też trzeba, że to kraj muzułmański. Nie wszędzie wejdziemy w szortach i krótkim rękawkiem. W stosunku do kobiet, zwłaszcza w meczetach, normy są jeszcze bardziej restrykcyjne. Ale poza obrębem meczetów, można sobie łazić ubranym niemal jak się chce. Widziałem nawet Malezyjczyka w koszulce z ogromną hitlerowską swastyką i w gestapowskiej czapce, spokojnie spacerującego ulicą...
Z butów warto zaopatrzyć się w solidne trekkingi i sandały.
Co zabrać
Latarki czołówki, najlepiej coś solidnego jak produkty Petzl'a. Dzień trwa od 6.00 do 19.30. Świta i zmierzcha bardzo szybko. W podszycie dżungli bywa dość ciemno przez cały dzień.
Repelenty. Niby nam się specjalnie nie przydały, ale lepiej dmuchać na zimne.
Solidny plecak. Podstawa transportu. Codziennie drałowałem z kilkunastoma kilogramami sprzętu foto na plecach. Tak więc musi być to coś trwałego. Wiele lian i paproci ma kolce i dość łatwo pokiereszować ubrania i plecaki.
Z wyżej wymienionej przyczyny, warto mieć w zanadrzu plastry i wodę utlenioną (np. w żelu). Z leków coś na ból, poparzenia słoneczne, leki na sraczkę (najlepszy Enterol 250, może być też Smecta, węgiel). Warto też kupić leki osłonowe. Być może dzięki nim jedliśmy niemal wszędzie, niemal wszystko bez "bolesnych" konsekwencji.
Płaszcz przeciwdeszczowy i ochraniacz na plecak (aparat pewnie też). Jeśli nie pada, jest OK. Jeśli już leje... to nieźle.
Pudełka na owady. Jeśli coś ma być złapane i przetrzymane do sesji/zatrucia... tego nigdy dość (a ja zapomniałem zabrać jakichkolwiek). Czasem upychałem zwierzaki w dekielkach od obiektywów lub plastikowych kubków, gdy na miejscu warunki nie pozwalały na wykonanie zdjęć.
Co zobaczyć
Przez miesiąc siedziałem głównie w Sabah, z krótkim wypadem do Sarawak. Jeśli chodzi o Kota Kinabalu jest to niezły punkt wypadowy do okolicznych atrakcji. Warto zaznaczyć, że jeśli wszystko załatwia się osobiście, bez pośredników, np. w biurze parku, ceny mogą osiągać poziom 20% tych z folderów biur podróży. Jednak odpada nam komfort, że wszystko jest załatwione (a czasem trzeba się nieźle nagimnastykować).
Samo KK nie jest ciekawe i poza targowiskiem i kilkoma meczetami. Nie ma wiele do zaoferowania. W dzielnicy Likas są fajne lasy mangrowe, które warto zobaczyć podczas odpływu. Na przeciwko miasta znajduje się park Tunku Abdul Rahman Park. W jego skład wchodzą maleńkie wysepki jak Sapi i Mamutik. Idealne miejsca do snorkeling'u, czyli pływania w masce i z rurką. Można podziwiać rafy, na wyspach zaś warany i trochę ptactwa. Koło lotniska (Terminal 2) jest fajna plaża Tanjung Aru. Dużo piachu, woda gorąca. Na południu, w Lok Kawi, można zobaczyć park dzikich zwierząt. Mają trochę ciekawych gatunków, zwłaszcza endemicznych ssaków (nosacze, gibbony, orangutany).
Na wchód, w okolicy Tambunan, Rafflesia Forest Reserve. Warto zadzwonić do nich wcześniej, czy kwiaty pasożytniczej raflezji są w fazie kwitnienia (pąki rozwijają się ponad 1,5 roku, kwiaty kwitną 7 dni). Na południu, koło Beaufort, można podziwiać rozlewiska West'a i zrobić sobie spływ rzeką Klias.
W środkowej części Sabah koniecznie trzeba odwiedzić park Kinabalu, z górującą nad okolicą górą Kinabalu (4095m n.p.m.). Wejście to droga impreza. Jednodniowo (wariant dla kondycyjnego terminatora) to koszt ok. 250-500MR. Dwudniowa lub więcej, ok. 700-800MR i więcej. Przez to zdzierstwo na górę nie właziliśmy. Sam park, zwłaszcza górska dżungla, dostarcza sporo atrakcji. Wejście 15MR (+10MR, jeśli włazimy w wyższą partię parku). Warto zobaczyć tu też gorące źródła Poring (ok. 30km od głównej siedziby parku). Jest tam ogród motyli (z dużą wolierą), przejście wśród koron drzew, ogród tropikalny i ogród orchidei. Za wszystkie atrakcje, oprócz biletu wstępu do parku, można zapłacić 14MR. W tej właśnie okolicy zobaczyliśmy kwitnące raflezje. Niestety rosły w prywatnych ogrodach, więc wstęp 20MR. Jeśli traficie na kwiat w środku kwitnienia, warto. Można też niestety zobaczyć go już w fazie gnicia. Zero gwarancji powodzenia, chyba że spytać się innych turystów, jak to wygląda
Z atrakcji, których nie widziałem, a warto przeżyć. 3 dniowy spływ rzeką Kinabatangan. Odwiedzić centrum rehabilitacji orangutanów w Sepilok. Przyrodniczo dobrze jest zobaczyć Danum Valley, ale przed wyjazdem załatwić sobie jakiś papierek z uczelni czy innej placówki, że jest się naukowcem i prowadzi obserwacje. Za kilkudniowy pobyt życzą sobie ponad 2,500MR od turysty. "Naukowiec" zapłaci chyba mniej niż połowę. Podobnie z rezerwatem Maliau Basin. Okolice Sabah to raj dla płetwonurków. Zwłaszcza Sipadan i Wyspy Żółwiowe.
W Sarawak odwiedziłem tylko park narodowy Mulu. Opłaca się tam lecieć tylko samolotem przez Miri. Koszt ok. 500MR. Na miejscu jest kilka hostelików. Prąd idzie tylko z generatorów, najczęściej w godzinach 17.00-23.20. Upał nieznośny, wilgotność koszmarna, ale to raj dla wielbicieli owadów. Można podziwiać tu nizinno-wzgórzowy las deszczowy. Najdłuższe na świecie przejście zawieszonymi mostkami wśród koron drzew. Jaskinia Jelenia z wieczornym wylotem kilku milionów nietoperzy to niezapomniane wrażenie. 5 dniowy bilet to 30MR. Za atrakcje dodatkowo się płaci... ale warto (szczegółowe ceny na stronie parku).
Entomo i arachnofile, oczywiście, w każdym miejscu znajdą coś ciekawego. Praktycznie non-stop trafia się na coś pełzającego, latającego lub biegającego. Próchniejące pniaczki, butwiejące liście, spodnia strona liści... a w nocy! Wystarczy silniejsze źródło światła. W Kinabalu Mt. Lodge, na tarasie, każdej nocy obserwowałem dziesiątki, jeśli nie setki gatunków różnych owadów. W przeważającej większości ciem. W Mulu można wędrować po oznaczonej części parku w nocy. Drewniane mostki są zasiedlone wtedy przez obłędne ilości bezkręgowców. Od lądowych wirków poczynając na ogromnych straszykach kończąc.
Czy warto pojechać? Warto. Zwłaszcza, że lasy deszczowe Borneo znikają w zastraszającym tempie. Widać to zwłaszcza z powietrza, gdzie uprawy palm i pola zajmują cały teren, a co jakiś czas nad horyzont buchają kłęby dymów z pożarów. Przejmujący widok to łuny pożarów z okna nocnego autobusu... Trzeba się śpieszyć, nim to wszystko zniknie, ograniczone do kilku parków narodowych.
Do zilustrowania kilka zdjęć. Materiału jeszcze nie przerzuciłem na mój roboczy komputer, na którym wszystko obrabiam. Wybieram więc tylko te zdjęcia, które mają odpowiedni dla forum rozmiar. Później pewnie jeszcze coś dorzucę, niezależnie od tych "entomologicznych" z prośbą o jako takie ich oznaczenie.
Wyprawa nie była stricte entomologiczna. Tradycyjnie nastawiałem się na fotografowanie zwierząt (dla siebie), roślin (dla Ogrodu Botanicznego w Powsinie) i krajobrazów (znów dla siebie ). Okazów w zasadzie nie przewoziłem, z małym wyjątkiem dla kilku karaczanów, dwuparców i chrząszczy, które żywe, z przeznaczeniem do hodowli dość dobrze zniosły podróż. Przelicznik walutowy. 1MR (malezyjski ringgit) to ok. 1zł. Tak więc bezproblemowo porównywać ceny
Podróż
Najdroższa część wyprawy. W zasadzie pozostaje tylko samolot. Z Polski nie ma bezpośrednich połączeń, tak więc pozostają przesiadki. Szukając najtańszych połączeń wybrałem dość męczący wariant: Frankfurt -> Doha (Katar) -> Kuala Lumpur -> Kota Kinabalu (Malezja). W sumie niemal 3 dni drogi (powrotna niecałe dwa), jednak ze zwiedzaniem "stacji" pośrednich. Warto zostawić pewne luki czasowe między lotami, bo opóźnienia i konieczność zmieniania lotnisk może wprowadzić spory chaos i ryzyko przegapienia samolotu. Tani przewoźnicy latają z różnych, czasami odległych terminali, warto to mieć na uwadze. Generalnie można zmieścić się w kwocie poniżej 4.000zł.
Pobyt
Z dużym wyprzedzeniem można znaleźć sobie dość tanie noclegi, choćby przez serwisy typu hostelworld.com. Konieczne jest uiszczenie przedpłaty (średnio 10% kwoty rezerwacji). Ponieważ nie należę do ludzi o dużych wymaganiach, w pełni zadowalała mnie formuła "Bed & Breakfast". Łóżka w sali wieloosobowej lub pokoik dla 4 osób (w takiej grupie podróżowałem) to średni wydatek 20-35RM na osobę za noc. Polecam zwłaszcza Kinabalu Mt. Lodge, leżący tuż przy parku narodowym Kinabalu. Doskonała miejscówka dla entomologów.
Transport
Można wynająć samochód. W zależności od modelu ceny wahają się od kilkudziesięciu do kilkuset MR za dzień. Pamiętać trzeba o wyrobieniu międzynarodowego prawa jazdy! Paliwo jest śmiesznie tanie. 95tka - 1,9MR, 97ka - 2,7MR. Można więc jeździć do woli. Dróg jest niewiele, ale są niezłej jakości. Malezyjczycy jeżdżą trochę jak wariaci i nie używają kierunkowskazów. Uwaga na ruch lewostronny! :>
Alternatywnie można korzystać z transportu publicznego. Wszędzie jeździ pełno busów. Za jazdę po Kota Kinabalu (KK) płacimy średnio 1,5-2MR. Do miejsc pod miasto 3-4MR. Za dojazd z KK do parku Kinabalu (90km górską drogą) - 16-20MR. Na liniowych trasach ceny są ustalone, prywatni przewoźnicy i taksówkarze chętnie się targują. Jednak taksówki do dość drogie rozwiązanie (choć przy naszych cenach, nadal bardzo tanie).
Jeśli korzysta się z hoteli lub bardziej zorganizowanych form wypoczynku, często w cenie wliczone są lub proponowane dojazdy czarterowymi busami. Łatwo je rozpoznać po biało-zielonym kolorze i napisie "Bus Persiaran". Jeśli chcemy je zatrzymać, stojąc na poboczu, raczej się nie zatrzymują.
Aha, autostop bywa praktykowany, ale zawsze warto czymś "odwdzięczyć się" podwożącemu.
Autobusy miejskie mają "mniej więcej" wyznaczone trasy i przystanki. Możemy je jednak zatrzymać i wysiąść w niemal dowolnym miejscu na ich trasie. Dość fajna sprawa, gdy łapiemy jakiś w drodze.
Jeśli chcemy popłynąć motorówką (jetty) na wyspy koło Kota Kinabalu, nie warto wędrować do portu. Za rejs na jedną wyspę płacimy ok. 25MR i dodatkowo opłatę portową - 7,5MR. Z targowiska lub okolicy portu rybackiego (deptak za "Wet Market"), można złapać kurs z rybakami (lub przez "naganiacza") za podobną, lub niższą cenę i bez opłaty portowej (lub 2MR jeśli jednak startujemy z przystani rybackiej). Umawiamy się z przewoźnikiem na godzinę powrotu i płacimy. Tu może się on zgodzić na transakcję 50% przed, 50% po, ale z reguły domaga się wpłaty całej kwoty. Początkowo mieliśmy duszę na ramieniu, ale zawsze wywiązywano się ze zobowiązań. Dobrze sfotografować łódź lub zapamiętać jej numer, aby nie było problemów z trafieniem do niej na przystani.
Jedzenie
O kuchni azjatyckiej można napisać encyklopedię. Podam więc tylko kilka faktów.
Jedzenie jest tanie. Powiedziałbym, że nawet bardzo tanie. Obiad można zjeść już za 4-6MR. Najczęściej składa się z porcji ryżu/smażonego makaronu, jakiegoś mięsa z sosem i jakiejś zieleniny. Jeśli ktoś boi się zatrucia, może skorzystać z restauracji (ceny różne, w zależności od standardu). Ja jednak korzystałem z jedzenia "z budki". Niemal wszędzie są jakieś małe, rodzinne restauracyjki. Również na targowiskach jest pełno przenośnych kuchni. Można na nich zjeść dobrze i tanio. Przez cały pobyt tylko raz lekko się podtrułem, najprawdopodobniej wodą. Kuchnia jest bardzo ostra, warto o tym pamiętać (ja taką akurat lubię). Warto zajrzeć na targowiska i obkupić się w owoce i warzywa. Wiele z nich widziałem i jadłem po raz pierwszy. Duriana, trochę przereklamowanego, spróbować trzeba obowiązkowo. Podobnie salaki, chlebowce, taraby i różne rodzaje bananów (te kupne u nas to straszny syf). Przy zakupach dobrze się targować, bo dla turystów sprzedawcy wymyślają z głowy "specjalne" ceny. Przeważnie dało się zejść 25-40%. Owoce morza, nawet w porcie w KK, były nadzwyczaj drogie. Tak więc z mięs pozostaje raczej wołowina i kurczaki. Napoje w cenach podobnych jak u nas. 2L Coca-Cola - 3,5-4MR. Przez większość czasu jechałem jednak na izotonikach (miejscowa marka "100Plus", w podobnej cenie). Niezastąpione w uzupełnianiu traconych z potem soli.
Klimat
Lipiec-sierpień to szczyt pory suchej i jednocześnie szczyt sezonu turystycznego. Swoją drogą chyba jednak najlepsza pora na zwiedzanie tych terenów. Przez miesiąc deszcz padał w ciągu dnia tylko ze 3-4 dni i to w górach.
Zaskoczył mnie również brak komarów. Przez cały pobyt i to nawet w środku dżungli, zobaczyłem może ze 3 sztuki. Więcej, bo tylko cztery, było lądowych pijawek Tak więc zamiast brać 6 opakowań repelentów, mogłem zabrać kremy z filtrem UV. Bardzo przydatne przy tak silnym słońcu.
Pomimo, że nie pada i jest słonecznie, wilgotność powietrza wynosi chyba ponad 90%. Warto to uwzględnić, gdyż zwiększa to wydzielanie potu i szybsze męczenie się. Te same dystanse, które pokonuje się bez najmniejszego problemu w klimacie umiarkowanym, tu zaczynają być problemem. Zawsze warto mieć w plecaku te 2l izotonika (o zwykłej wodzie lepiej zapomnieć). Wilgotność jest sporym problemem przy fotografowaniu. Pomijam możliwość korodowania sprzętu i ewentualne zwarcia + parowanie szkieł. Mój aparat ważył w sumie ponad 4kg. Tak więc trzymanie tego w takich warunkach w jednej ręce, bywało sporym problemem. Pierwszy raz nabawiłem się odcisków robiąc zdjęcia :>
Ludzie
Super! Sporo słyszałem od znajomych o gościnności mieszkańców Azji, ale to przeszło moje oczekiwania. Gdy wędruje się z plecakiem, w dowolnej okolicy, kierowcy i pieszy trąbią lub machają aby nas pozdrowić. Często "zaczepiali" nas na małą pogawędkę. Generalnie wszędzie są bardzo otwarci i przyjaźnie nastawieni do innych ludzi. W języku angielskim porozumiemy się niemal wszędzie. Przy czym najlepiej władają nim starsi (pamiętają czasy kolonialne) i najmłodsi (już się uczą). Na "zadupiu" może być z tym problem, ale większość zrozumie "how much?" i zna podstawowe liczebniki. Palce dużo pomogą, ale koniecznie należy się upewnić, czy rozmówca nas rozumie. Czasem zdarzają się spore nieporozumienia co do ceny (zwłaszcza jeśli ktoś zapomni o pokazaniu zera w cenie ). Bywa, że nasz rozmówca na nasze wywody kiwa głową, mówiąc "Yes", ale na koniec okazuje się, że i tak nic nie załapał. Tak więc w interiorze pomaga najprostszy język wspomagany znakami migowymi
O ile ze strony zwykłych ludzi raczej nic nam nie grozi, warto pamiętać, że Malezyjczycy wiedzą jak kombinować. Najczęstszymi sposobami skubania turystów są "specjalne" ceny. Gdy widać, że rozmówca robi dłuższą pauzę po zadaniu pytania, to właśnie wymyśla na ile nas naciąć. Targowanie pomaga, zwłaszcza, gdy robimy w tył zwrot, mówiąc, że to za drogo. Kolejny sposób, to niewydawanie reszty lub dawanie jej w mniejszej ilości. Najprościej się o to upomnieć, lub ostentacyjnie liczyć resztę, a skruszony delikwent z okrzykiem "I'm sorry!" niezwłocznie sam ją odda
Ubrania
Lekko, jak najlżej. Jeśli nie zamierzacie siedzieć wysoko w górach, gdzie temperatura spada do 0 stopni, wystarczą podkoszulki. Warto zabrać przynajmniej dwie pary długich spodni (łatwo się brudzą przy połowach). Ze względu na klimat, konieczne bywa zmienianie ubrania nawet 2 razy dziennie. Pamiętać też trzeba, że to kraj muzułmański. Nie wszędzie wejdziemy w szortach i krótkim rękawkiem. W stosunku do kobiet, zwłaszcza w meczetach, normy są jeszcze bardziej restrykcyjne. Ale poza obrębem meczetów, można sobie łazić ubranym niemal jak się chce. Widziałem nawet Malezyjczyka w koszulce z ogromną hitlerowską swastyką i w gestapowskiej czapce, spokojnie spacerującego ulicą...
Z butów warto zaopatrzyć się w solidne trekkingi i sandały.
Co zabrać
Latarki czołówki, najlepiej coś solidnego jak produkty Petzl'a. Dzień trwa od 6.00 do 19.30. Świta i zmierzcha bardzo szybko. W podszycie dżungli bywa dość ciemno przez cały dzień.
Repelenty. Niby nam się specjalnie nie przydały, ale lepiej dmuchać na zimne.
Solidny plecak. Podstawa transportu. Codziennie drałowałem z kilkunastoma kilogramami sprzętu foto na plecach. Tak więc musi być to coś trwałego. Wiele lian i paproci ma kolce i dość łatwo pokiereszować ubrania i plecaki.
Z wyżej wymienionej przyczyny, warto mieć w zanadrzu plastry i wodę utlenioną (np. w żelu). Z leków coś na ból, poparzenia słoneczne, leki na sraczkę (najlepszy Enterol 250, może być też Smecta, węgiel). Warto też kupić leki osłonowe. Być może dzięki nim jedliśmy niemal wszędzie, niemal wszystko bez "bolesnych" konsekwencji.
Płaszcz przeciwdeszczowy i ochraniacz na plecak (aparat pewnie też). Jeśli nie pada, jest OK. Jeśli już leje... to nieźle.
Pudełka na owady. Jeśli coś ma być złapane i przetrzymane do sesji/zatrucia... tego nigdy dość (a ja zapomniałem zabrać jakichkolwiek). Czasem upychałem zwierzaki w dekielkach od obiektywów lub plastikowych kubków, gdy na miejscu warunki nie pozwalały na wykonanie zdjęć.
Co zobaczyć
Przez miesiąc siedziałem głównie w Sabah, z krótkim wypadem do Sarawak. Jeśli chodzi o Kota Kinabalu jest to niezły punkt wypadowy do okolicznych atrakcji. Warto zaznaczyć, że jeśli wszystko załatwia się osobiście, bez pośredników, np. w biurze parku, ceny mogą osiągać poziom 20% tych z folderów biur podróży. Jednak odpada nam komfort, że wszystko jest załatwione (a czasem trzeba się nieźle nagimnastykować).
Samo KK nie jest ciekawe i poza targowiskiem i kilkoma meczetami. Nie ma wiele do zaoferowania. W dzielnicy Likas są fajne lasy mangrowe, które warto zobaczyć podczas odpływu. Na przeciwko miasta znajduje się park Tunku Abdul Rahman Park. W jego skład wchodzą maleńkie wysepki jak Sapi i Mamutik. Idealne miejsca do snorkeling'u, czyli pływania w masce i z rurką. Można podziwiać rafy, na wyspach zaś warany i trochę ptactwa. Koło lotniska (Terminal 2) jest fajna plaża Tanjung Aru. Dużo piachu, woda gorąca. Na południu, w Lok Kawi, można zobaczyć park dzikich zwierząt. Mają trochę ciekawych gatunków, zwłaszcza endemicznych ssaków (nosacze, gibbony, orangutany).
Na wchód, w okolicy Tambunan, Rafflesia Forest Reserve. Warto zadzwonić do nich wcześniej, czy kwiaty pasożytniczej raflezji są w fazie kwitnienia (pąki rozwijają się ponad 1,5 roku, kwiaty kwitną 7 dni). Na południu, koło Beaufort, można podziwiać rozlewiska West'a i zrobić sobie spływ rzeką Klias.
W środkowej części Sabah koniecznie trzeba odwiedzić park Kinabalu, z górującą nad okolicą górą Kinabalu (4095m n.p.m.). Wejście to droga impreza. Jednodniowo (wariant dla kondycyjnego terminatora) to koszt ok. 250-500MR. Dwudniowa lub więcej, ok. 700-800MR i więcej. Przez to zdzierstwo na górę nie właziliśmy. Sam park, zwłaszcza górska dżungla, dostarcza sporo atrakcji. Wejście 15MR (+10MR, jeśli włazimy w wyższą partię parku). Warto zobaczyć tu też gorące źródła Poring (ok. 30km od głównej siedziby parku). Jest tam ogród motyli (z dużą wolierą), przejście wśród koron drzew, ogród tropikalny i ogród orchidei. Za wszystkie atrakcje, oprócz biletu wstępu do parku, można zapłacić 14MR. W tej właśnie okolicy zobaczyliśmy kwitnące raflezje. Niestety rosły w prywatnych ogrodach, więc wstęp 20MR. Jeśli traficie na kwiat w środku kwitnienia, warto. Można też niestety zobaczyć go już w fazie gnicia. Zero gwarancji powodzenia, chyba że spytać się innych turystów, jak to wygląda
Z atrakcji, których nie widziałem, a warto przeżyć. 3 dniowy spływ rzeką Kinabatangan. Odwiedzić centrum rehabilitacji orangutanów w Sepilok. Przyrodniczo dobrze jest zobaczyć Danum Valley, ale przed wyjazdem załatwić sobie jakiś papierek z uczelni czy innej placówki, że jest się naukowcem i prowadzi obserwacje. Za kilkudniowy pobyt życzą sobie ponad 2,500MR od turysty. "Naukowiec" zapłaci chyba mniej niż połowę. Podobnie z rezerwatem Maliau Basin. Okolice Sabah to raj dla płetwonurków. Zwłaszcza Sipadan i Wyspy Żółwiowe.
W Sarawak odwiedziłem tylko park narodowy Mulu. Opłaca się tam lecieć tylko samolotem przez Miri. Koszt ok. 500MR. Na miejscu jest kilka hostelików. Prąd idzie tylko z generatorów, najczęściej w godzinach 17.00-23.20. Upał nieznośny, wilgotność koszmarna, ale to raj dla wielbicieli owadów. Można podziwiać tu nizinno-wzgórzowy las deszczowy. Najdłuższe na świecie przejście zawieszonymi mostkami wśród koron drzew. Jaskinia Jelenia z wieczornym wylotem kilku milionów nietoperzy to niezapomniane wrażenie. 5 dniowy bilet to 30MR. Za atrakcje dodatkowo się płaci... ale warto (szczegółowe ceny na stronie parku).
Entomo i arachnofile, oczywiście, w każdym miejscu znajdą coś ciekawego. Praktycznie non-stop trafia się na coś pełzającego, latającego lub biegającego. Próchniejące pniaczki, butwiejące liście, spodnia strona liści... a w nocy! Wystarczy silniejsze źródło światła. W Kinabalu Mt. Lodge, na tarasie, każdej nocy obserwowałem dziesiątki, jeśli nie setki gatunków różnych owadów. W przeważającej większości ciem. W Mulu można wędrować po oznaczonej części parku w nocy. Drewniane mostki są zasiedlone wtedy przez obłędne ilości bezkręgowców. Od lądowych wirków poczynając na ogromnych straszykach kończąc.
Czy warto pojechać? Warto. Zwłaszcza, że lasy deszczowe Borneo znikają w zastraszającym tempie. Widać to zwłaszcza z powietrza, gdzie uprawy palm i pola zajmują cały teren, a co jakiś czas nad horyzont buchają kłęby dymów z pożarów. Przejmujący widok to łuny pożarów z okna nocnego autobusu... Trzeba się śpieszyć, nim to wszystko zniknie, ograniczone do kilku parków narodowych.
Do zilustrowania kilka zdjęć. Materiału jeszcze nie przerzuciłem na mój roboczy komputer, na którym wszystko obrabiam. Wybieram więc tylko te zdjęcia, które mają odpowiedni dla forum rozmiar. Później pewnie jeszcze coś dorzucę, niezależnie od tych "entomologicznych" z prośbą o jako takie ich oznaczenie.