Japonia: powiesc w odcinkach. I

Opisy, jak się przygotować, relacje ...
Pawel Jaloszynski
Posty: 1887
Rejestracja: czwartek, 5 lutego 2004, 02:00
Lokalizacja: Palearktyka

Japonia: powiesc w odcinkach. I

Post autor: Pawel Jaloszynski »

Za tydzien wracam do Polski, ale zanim to nastapi chcialbym rozpoczac cykl opowiesci o zbieraniu robactwa w tym dziwnym kraju. Zdjecia beda pozniej - jak juz wroce, przeprowadze sie na stale do Poznania, zorganizuje sobie mniej wiecej normalne zycie i popreparuje przynajmniej czesc zgromadzonego tutaj materialu. Teraz tylko trzy krotkie relacje, tak na poczatek. Jesli nigdzie sie wam nie spieszy, macie pod reka filizanke kawy i wylaczony telefon to zapraszam do czytania ;-)

Wyprawa pierwsza, jesien 2001.
Pierwsze moje spotkanie z Shuheiem Nomura, wyjazd we dwoch niedlugo po moim przyjezdzie do Japonii. Pierwsze miejsce – prefektura Chiba, okolice miasteczka Abiko, brzeg rzeki Tone (=Tonegawa). Pas trzcin szeroki na 50 metrow, na jakims koszmarnym blocie, pare krzakow, mysle sobie – psiakrew, co tutaj Shuhei chce lapac? Co tu, kurna, przesiewac, bloto? Ale nic, wchodzimy w te trzciny, widze, ze Nomura wyciaga sprzet i podrzuca na sitku jakas sucha trawe. Upal jak diabli, po pol godzinie jestem kompletnie mokry i dokladnie uswiniony blotem, z dwoma Stenusami w chyu-kyu-kanie (znaczit w ekshaustorze), dobrze, ze Shuhei nie rozumie tego, co mrucze pod nosem. W koncu trafiam pselaphida, najpewniej Bryaxis – lezie to sobie po blocku zupelnie nie przejmujac sie tym, ze powinno zyc w lesie, jak przyzwoitosc nakazuje. Dokladne przerycie stosu lezacych galezi daje jeszcze troche kusakow, bembidionow i jednego pieknego clambusa, ktory tez zupelnie mi sie nie kojarzy z takimi srodowiskami – u nas clambusy zyja w sciolce lesnej, w grzybach w wilgotnych miejscach. Shuhei ufajdany podobnie jak ja, za to bez zadnych pselaphidow, tez cos mamrocze pod nosem ;-) Ten moj Bryaxis okazal sie byl byc B. frontalis; to chyba najpospolitszy gatunek tego rodzaju na Honshu, wiec cale to taplanie sie w blocie nie mialo wiekszego sensu. Ale nic, Japonczycy twardzi sa i wbrew moim nadziejom, ze teraz pojedziemy w jakies lepsze miejsce, Shuhei zarzadza przeniesienie sie 200 metrow dalej. Znow te cholerne trzciny, kolejna godzina przeklinania upalu i wydlubywania blota z uszu, zero pselaphidow... Ale Nomura ma przygotowany plan B – podjezdzamy do miasteczka Kozaki (wbrew nazwie nie jest to osada imigrantow z Ukrainy, tak naprawde to Koozaki albo Kohzaki, w zaleznosci od transrypcji), a dokladniej do malej, wygladajacej na opuszczona swiatynii shintoistycznej. Tereny wokol takich miejsc sa objete ochrona (nie rzadu, tylko bostwa swiatynii) i zwykle rosna tam wielkie, stare, swiete drzewa. Lezy sobie pien buka zarosniety grzybami – minuta przesiewania tych grzybow i na tacy pod sitem zaczyna sie roic od wszelakiego dobra, z setkami Discolomatidae na czele, sporo drobnych Histeridae (jakies Acritusy, Abraeusy czy Bacaniusy, czort je wie). W sciolce wreszcie widze pselaphidy, oczom nie wierze – lezie sobie Paracyathiger! Zwierzaki malenkie, ale niesamowicie piekne, z ostatnim czlonem czulkow w ksztalcie wykrywacza min. Teraz wiem, ze ten rodzaj obecnie nazywa sie Plagiophorus, a ten akurat gatunek zlapany w Kozaki to P. fujiyamai, dosc pospolity, lapalem go pozniej wiele razy w roznych miejscach. Fujiyamai to nie od Fuji-yama (swoja droga, zaden Japonczyk tak nie powie, to jest zawsze Fuji-san), ale od nazwiska Fujiyama. Drugi znany z Japonii gatunek Plagiophorusa wystepuje na wyspach Yaeyama i mialem szczescie tez go lapac podczas mojej drugiej (jesiennej) wizyty w tych regionach. Wracajac do Kozaki – Shuhei macha na mnie reka znad sita i pokazuje mi niewiarygodnie wielkiego pselaphida spacerujacego sobie po tacy (o kur..., ale wielki!!!). Mowi “Lasinus, probably a new species, do you want it?” Jezu, no pewno ze chce, nie dosyc, ze pierwszy Lasinus, jakiego w zyciu widze, to jeszcze nowy gatunek! W Japonii wystepuja dwa znane gatunki tego pieknego rodzaju – L. monticola, ktorego udalo mi sie pozniej zlapac w prefekturze Gunma, i L. spinosus, ktorego dostalem od Nomury na pozegnanie. Ten trzeci, jeszcze nienazwany gatunek nie jest w sumie rzadki na Honshu, akurat Peter Hlavac ze Slowacji razem z Nomura przygotowuja rewizje Tyrini Orientu, wiec pewnie go w koncu opisza. Swoja droga, u nas z tej grupy trafia sie tylko Tyrus mucronatus, czesto z mrowkami z rodzaju Lasius, tylko to jest sporo mniejsze od Lasinusow. Jak na pierwsza wspolna wyprawe w teren to bylo calkiem niezle, choc gdybysmy od razu pojechali do tej swiatynii to wyniki pewnie bylyby lepsze. Od tego czasu zreszta nauczylem sie przesiewac wylacznie w rekawiczkach – w Kozaki wyciagnalem garsc prochna z dziupli i cieplo mi sie zrobilo, jak mi miedzy palcami wypelzla dziesieciocentymetrowa skolopendra... Pozniej zreszta pare razy wyciagnalem z prochna garsc szerszeni, a na Ishigaki rowniez skorpiona, lepiej jednak porzadne rekawice miec przy sobie w takim terenie...

Wyprawa druga, jesien 2001.
Pierwszy dwudniowy wypad z ludzmi z Japanese Staphylinological Society, ktoremu szefuje Shuhei Nomura. Docelowe miejsce to jakas wiocha w gorzystej prefekturze Gunma. Shuhei podjezdza do Tsukuby o siodmej rano, na miejscu jestemy kolo poludnia. Okolica piekna, stare lasu bukowe, potoki, gory, zero ludzi. Meldujemy sie w ryokanie, w ktorym przyjdzie nam nocowac i w teren. Pol dnia na kolanach, przesialem chyba z tone sciolki. Efekty niezle, ok. 50 sztuk Pselaphinae, sporo scydmaenidow, choc glownie nieoznaczalne Euconnusy (wsciekly rodzaj, z opisow oryginalnych prawie nic sie nie da zidentyfikowac...). Najciekawsze rzeczy – Lasinus monticola, Bryaxis samurai, troche ladnych Batrisini, w tym endemiczny dla Japonii rodzaj Petaloscapus. Ten rodzaj jest dosc ciekawy – opisano zaledwie kilka gatunkow, a na samym Honshu zyje co najmniej 40! Shuhei powoli rewiduje ten rodzaj, w tej chwili da sie oznaczyc moze ze cztery gatunki, z tego ja mam P. nasutus i moze z piec gatunkow nieoznaczalnych. W sumie w lasach bukowych na Honshu gdzie by nie splunac to jest duza szansa, ze utopi sie nowy dla nauki gatunek Petaloscapusa; w Sagamiko w prefekturze Tokio trafilem kiedys ponad 50 osobnikow jakiegos gatunku tego rodzaju pod kora lezacego pniaka (ten wyjazd akurat zapamietalem na dlugo nie ze wzgledu na tak duzy zbior Petaloscapusow tylko z powodu zaciagniecia do ekshaustora jakichs czarnuchow, ktore mnie zagazowaly swoimi wydzielinami obronnymi do tego stopnia, ze jeszcze dwa dni pozniej czulem w ustach obrzydliwy smak...). Wieczorem powrot do ryokanu, onsen i kolacja. Ryokan to nazwa tradycyjnego japonskiego hotelu, caly ten klimat epoki Edo – drewno, bibula w oknach, obsluga w kimonach, spanie na tatami, no i obowiazkowo onsen. Plawienie sie godzinami w goracych zrodlach to sport narodowy Japonczykow; jesli przeznaczone do tego miejsce jest pod dachem, to jest to onsen, jesli pod golym niebem, to rotemburo. Na pewno widzieliscie slynne zdjecia japonskich makakow siedzacych zima w goracym rotemburo. Osobiscie nie widze nic atrakcyjnego w moczeniu sie przez caly wieczor, ale dla zoltoludkow to caly rytual i w zyciu z tego nie zrezygnuja. Kolacyjka, a wlasciwie pozny obiad (bangohan – ryz, czyli gohan, jest tutaj synonimem posilku w ogole, nie ma znaczenia, czy je sie wlasnie ryz – sniadanie to asagohan, czyli poranny ryz...), a potem Shuhei wyciaga rzutnik, rozwija ekran i pokazuje slajdy z wypraw do Wietnamu i Malezji. Oczywiscie Japonczycy zlopia sake i inne alkohole (bynajmniej nie ze spodeczkow) przegryzajac suszonymi osmiornicami (tylko ja jeden abstynent tradycyjnie ciagne mineralna) i cwierkaja po swojemu (tylko Shuhei jako tako gada po angielsku). Ogladamy co kto zlapal w ciagu dnia, mnie szlag trafia, bo widze, ze chyba jestem jedynym, ktory nie nazbieral Cucujusow. Na drugi dzien sniadanko (do dzisiaj nie przyzwyczailem sie do porannej ...zupy, ale bez miso-shiru Japonczyk nie wyobraza sobie przyzwoitego sniadania) i lowy w innym miejscu, juz nie tak dobrym jak poprzednie, ale tez bez porownania z tymi nieszczesnymi trzcinami z Abiko. Powrot wieczorem w niedziele, mam juz binokular, wiec do rana ogladam zdobycze.

Wyprawa trzecia, kwiecien 2003.
Jade odwiedzic Hideto Hoshine do Fukui. Kawal drogi, z dwoma przesiadkami. W Maibara mam dwie minuty na znalezienie peronu, z ktorego odjezdza pociag do Fukui. Gubie sie kompletnie, glownie z tego powodu, ze trafiam na jeden z tych dworcow, na ktorych wszelka informacja jest wylacznie po japonsku. Pytam trzy osoby, kazda mowi co innego; w koncu slysze, jak z glosnika trzeszczy jakies “.....densha....Fukui yuki.... ni-ban sen....”, no jest dobrze, znaczy peron drugi. Wpadam na peron w ostatniej chwili, ostatni pociag tego dnia (jest piatek wieczorem), a tutaj dworce (i lotniska !!!) zwyczajnie zamykaja na noc... Lepiej nie utknac w takiej dziurze. W Fukui wiem, ze mam isc do hotelu o oryginalnej nazwie “Fukui Hotel” (to znaczy “hoteru”, bo tak Japonczyk napisze hotel w katakanie) – z Hideto mam sie spotkac na drugi dzien. Hotel ma byc przy samym dworcu, laze jak glupi ale za diabla nie widze nic podobnego do kanji “i”, ktore jest w slowie “Fukui” (jedno z niewielu kanji, jakie sie szybko zapamietuje, wyglada jak studnia z zapalek ogladana z gory). Pytam jednego goscia, drugiego, wszyscy tylko “wakaranai”, pojecia nie maja... Nic to, podchodze do dziadka sprzedajacego ramen w budce na ulicy, pytam, a on zadziera glowe do gory i pokazuje mi wielki neon metr nad nim – Fukui Hoteru.... Dobra jest, kolacja, lozko, sniadanie, autobus do Fukui-daigaku-mae, czyli na przystanek pod uniwersytetem. Jest Hideto, z daleka trudno go zauwazyc, wyglada jak miniatura Michala Wolodyjowskiego. Sobota, piekna pogoda, wiec oczywiscie ...siedzimy w muzeum i grzebiemy w zbiorach. Oznaczam z tysiac Euconnusow do podrodzaju, rysuje Hoshinie z glowy klucz do europejskich podrodzajow, ogladam jego Leiodiidae (to jego glowne zainteresowanie). Jesli kogos interesuje rodzaj Agathidium, to pewnie wie jakie monotonne w ubarwieniu sa nasze gatunki, moze poza jednym (wszystko brazowe albo czarne, tylko A. nigripenne jest ladniejsze, czerwonawo-brazowe). Tutaj wystepuje pare gatunkow zoltawych, czy tez slomkowych, z ciemnymi plamkami na przedpleczu i pokrywach, piekne zwierzaki, wygladaja jak skrzyzowanie biedronki z leiodidem. Udalo mi sie jeden z tych gatunkow zlapac praktycznie przed samym wyjazdem z Japonii, dlugo na to polowalem. U Hoshiny jest tego cala gablota, kosmicznie wygladaja takie dziwaczne Agathidia. Niedziela – od rana leje deszcz, wiec ...jedziemy w teren. Najpierw sami, w jakies gory. Nie wiem dokladnie, gdzie bylem, bo mgla pozwalala widziec akurat sciolke pod nogami i pien najblizszego drzewa przed soba.... Na gorskich serpentynach Hideto trabi bez przerwy, wiec majac juz doswiadczenie z lazacymi po drogach malpami pytam, czy to wlasnie srodek zapobiegawczy przed potraceniem saru. Gdzie tam, kuma da yo, chodzi o niedzwiedzie, ktore wylaza z krzakow i pakuja sie pod kola. Niedzwiedzia wprawdzie nie dane mi bylo napotkac, ale praktycznie wszyscy kierowcy w gorach w prefekturze Fukui trabia bez przerwy, wiec cos w tym jest. Na miejscu w ulewnym deszczu udaje mi sie jednak wysiac ze sciolki pare ciekawych Batrisodellusow i jakies scydmaenidy, wiec nie jest zle. Przestaje padac, jedziemy zabrac przewodnika – tubylec zbierajacy ryjkowce, znajomy Hoshiny, ani slowa po angielsku. Facet prowadzi nas do jakiejs swiatynii w gorach (jedyne miejsce w okolicy, gdzie mozna zostawic samochod bez obawy ze cos w ten samochod wjedzie). Rewelacyjne miejsce, w sciolce cuda, ale przede wszystkim wielkie ilosci starych, sprochnialych bukow. Pod kora nie wiadomo co najpierw lapac, mase stworow rozbiega sie we wszystkie strony, trafiam na Rhysodidae (ale nie rodzaj Rhysodes, jeszcze tego nie oznaczylem) i zapominam o reszcie swiata. Wpadaja Scydmaenusy, pare podkorowych Batrisini, duzo ciekawych kusakow. Tradycyjnie jak juz sie trafi na takie rewelacyjne miejsce to zaraz Japonczycy wpadaja na pomysl, ze moze warto pojechac gdzie indziej... No coz, to oni to organizuja, co mam robic, zbieram sprzet i jedziemy w inne miejsce... Jakis pagorek wsrod pol, setki ludzi, bambusy, trawa, pare drzew, szlag by trafil, jak tu lapac scydmaenidy? Polazilem po okolicy z siatka wzbudzajac zainteresowanie wsrod dzieciakow, zlapalem troche ladnych stonek, jakiegos Purpuricenusa i to wszystko... Powrot do Tsukuby juz bez zgrzytow i znowu cala noc przegladania przesiewek (zawsze biore troche smieci do worka) i pakowania tego wszystkiego do kopert.

cdn....
Michal Z.
Posty: 100
Rejestracja: niedziela, 28 marca 2004, 23:13

Post autor: Michal Z. »

świetna historia do herbaty lub kawy. Czekam niecierpliwie na kolejne odcinki.
pozdrawiam
Michał
Krzysztof S.
Posty: 404
Rejestracja: poniedziałek, 29 marca 2004, 20:30
Lokalizacja: Chocianów
Kontakt:

Post autor: Krzysztof S. »

Część Pawle!

Podobają mi się Twoje historie, przy czytaniu zaczyna pracować wyobraźnia.
Jak udaje Ci się zapamiętać te dziwne nazwy - podziwiam?

Pozdrawiam Krzysztof

PS. Oczywiście z przyjemnością poczytam następne.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Podróże i ekspedycje entomologiczne”